Najlepszy „towar” eksportowy

Wielu moich rodaków ubolewa, że niewiele jest polskich produktów eksportowych znanych na całym świecie. Kiedyś były to niektóre marki wódek, jakieś wyroby mięsne, tzw. polskie złoto, czyli węgiel, kryształy czy bursztyny itp. Mam wrażenie, że ta lista mimo sporego wzrostu gospodarczego Polski w ostatnich 30 latach zamiast się powiększać raczej się kurczy. Słynne polskie marki wódki już nie są polskie. Ten samo los spotkał polskie wędliny, a duma z „polskiego złota” zamieniła się w eko-obciach.

Jest jednak jedna rzecz, która od lat pozostaje bardzo cennym „towarem eksportowym” znanym na całym świecie…

Właśnie byliśmy z rodziną na niedzielnej Mszy Św w kościele w naszym ulubionym miejscu na Florydzie, które lubimy odwiedzać rodzinnie w czasie ferii. Eucharystię sprawował tym razem bardzo jowialny ksiądz. Już po pierwszych Jego słowach wypowiadanych po angielsku wyczułem swojsko brzmiący akcent. Moje przypuszczenia potwierdziły się podczas kazania, w czasie którego mówiąc o istocie smaku dzisiejszej soli ewangelicznej ksiądz podawał m.in przykład ze słynnej kopalni soli w Wieliczce z Jego rodzinnego kraju. No to byliśmy już w domu.

Słuchając niezwykle pogodnego kazania oraz sprawowanej z uwagą i radością Eucharystii odczuwałem dumę i satysfakcję, że mamy tu takiego wspaniałego ambasadora.

W drodze do domu zaczęły przypominać mi się rozmaite historie moich osobistych spotkań z polskimi misjonarzami w rozmaitych zakątkach świata. Był wśród nich niesamowity tydzień spędzony w Rio de Janeiro u Ojca Jana prowadzącego tam wtedy misję katolicką dla lokalnej społeczności dokładnie 20 lat temu, była niezwykła gościnność Ojca Stanisława w czasie naszego pobytu na Gold Coast w Australii w trakcie naszego rodzinnego sabbaticalu 10 lat temu. Było to też wiele innych miejsc w obu Amerykach. Do tego dochodzą też rozmaite historie zasłyszane z trzeciej ręki o niesamowitej pracy polskich księży, którzy od setek lat głoszą Ewangelię poza naszymi granicami.

Co za wspaniała praca i konkretne świadectwo misyjne, które często pozostaje na zawsze w dobrej pamięci lokalnych wiernych.

W czasie długiego lotu do USA zwrócił moją uwagę dość smutny a jednocześnie radosny ranking zamieszczony przez Financial Timesa. Chodziło o funkcje, z którymi stykamy się na codzień, które przyczyniają się do naszego stanu nieszczęścia. Na pierwszym miejscu tej niechlubnej listy byli nasi szefowie, na ostatnim, duchowni. Pokazuje to, jak bardzo ważną i pozytywną funkcję pełnią ci ostatni i jaki wpływ mają na szerzenie autentycznie Dobrej Nowiny na całym świecie.

Tak trzymać i na większą chwałę Bożą!

Opublikowano Refleksje, sabbatical | Otagowano , , , | Dodaj komentarz

Zimowe pielgrzymowanie – Dzień 4. Meta

Trasa: Przystajń – Jasna Góra (Częstochowa)
Dystans: 33 km (Razem: 168 km)

Ostatnia noc była rzeczywiście krótka. Złote Gody w sali biesiadnej pod naszym pokojem przebiegały hucznie. Co prawda zdarzały się przerwy w graniu dla orkiestry, ale kiedy tylko udawało się zmrużyć oczy, muzyka znowu dawała się we znaki. Tak to już w życiu bywa w życiu. Coś co dla jednego jest przyjemnością, dla drugiego może być nie lada utrapieniem.

Dzień zaczął się wcześnie rano. Pobudka 4:10, wymarsz niewiele poźniej. Tak wczesne wyjście spowodowane było planem Leszka, abyśmy zdążyli na 13:00 na Mszę Św na Jasnej Górze. Gdy jednak liczyłem w tył godziny, jakie nam zostały, wydawało się mało realne, że dojdziemy na czas zważywszy na nadal spory dystans do pokonania. Czułem, że Leszek coś tam trzyma w zanadrzu. Na pierwszym postoju oświadczył, że Eucharystia będzie jednak o 14:00. Widać, że intuicja mnie nie zawiodła.

Plusem tak wczesnego wyjścia był mały ruch na trasie oraz okazja, aby podziwiać gwiazdozbiory na czystym i czarnym niebie. W dużym mieście nie ma na to szans. Ten spokój sprzyjał też dobremu skupieniu i medytacji. Zaczęły się też pojawiać refleksje na temat tego zimowego pielgrzymowania. Jak niewiele potrzeba, aby wyjść w drogę? Aby poświęcić czas na to, co szczególnie cenne – zajrzenie w głąb swojej duszy. Na docenienie tego, co na codzień wydaje się oczywiste. Na dostrzeżenie rzeczy na codzień nie zauważanych jak różne fazy dnia, uprzejmość ludzi na „prowinicji” czy rozmaitą etykietę kierowców wobec pieszych.

Nie sposób nie wspomnieć też o dobrym towarzystwie, w którym pielgrzymowałem. Była w nim przestrzeń na autentyczny dialog, poczucie humoru, pomoc wzajemną. Jednym słowem kameraderia, o jaką bardzo trudno w dzisiejszym świecie.

Około 13:40 docieramy pod klasztor jasnogórski. Współczuję Robertowi, że prosto z drogi, bez odpoczynku, będzie odprawiać Mszę Św. Ja czuję się bardzo zmęczony i widzę, że On też. Będzie to prawdziwa ofiara i to w dzień Ofiarowania Pańskiego. W życiu nie ma przypadków.

Po Eucharystii idziemy jeszcze do naszej ulubionej restauracji w mieście na obiad. Po jednej Uczcie, druga uczta. Tym razem, obok wspaniałego jedzenia, delektujemy się też muzyką na żywo. Pan Jerzy pięknie snuje składanki rozmaitych szlagierów na fortepianie. Ta, jak i wiele innych chwil z tej pielgrzymki, zostaną mi na długo w pamięci.

Medytacja 4

Dzisiaj święto Ofiarowania Pańskiego. Jaka piękna pointa do tej mojej pielgrzymki! Jaka piękna podpowiedź na pytania, które mnie nurtują.

Ofiarowanie, czyli składanie w darze. Składanie siebie, swojego życia w darze Bogu. Nie wystarczy deklaracja chęci. Potrzeba do tego autentycznej wiary.

Opublikowano pielgrzymka, sabbatical | Otagowano , , , , | Dodaj komentarz

Zimowe pielgrzymowanie – Dzień 3

Trasa: Kluczbork – Przystajń
Dystans: 39 km (Razem: 134,3 km)

Dzisiejszy dzień zaczął się od pozytywnego akcentu i tak było już do samego końca. Niby kościół kościołowi równy, ale jednak od razu czuję się dobrą energię celebransa i podążających za nim wiernych. W drugą stronę niestety też to działa. Poza tym zaskoczyła nas niesamowita frekwencja na sobotniej porannej Mszy Św. (7:00) w świątyni p.w. Matki Bożej Wspomożenia Wiernych w Kluczborku.

Moja intuicja się potwierdziła. Robert usłyszał w zakrystii od księdza, z którym odprawiał Eucharystię, że w przyszłym roku nie ma możliwości, abyśmy się nie zatrzymali na tutejszej plebanii na nocleg. Piękna polska gościnność. Może skorzystamy?



Po odśpiewaniu godzinek w trasie ni stąd ni zowąd wpadła mi do głowy melodia „Pod Pagugami”. To pewnie przez mijany po drodze, lecz nie „szeroko niklowany Bar”.
Potem jeszcze nie raz przychodziły Robertowi lub mi rozmaite piosenki – niekoniecznie religijne. Oto próbka.

Dziś generalnie szło się lepiej. Po części to zasługa dobrych humorów i rozmaitych pieśni na ustach. Mniej doskwierał dzisiaj też ruch uliczny. Wiadomo – sobota. Poza tym dziś nie spadła kropelka deszczu a miejscami było bardzo wiosennie i słonecznie.

Lunch w przydrożnej restauracji zjedliśmy tuż przed zaczynającym się tam weselem. Chcieliśmy zostać ale nasz przewodnik-kierownik Leszek ponaglał. Miło się czasem niczym nie przejmować i mieć takiego świetnego organizatora. Zwykle to ja przy różnych okazjach organizuję wyprawy rodzinne i nie tylko.

Pobożny nawet w Dino

Taneczno-wokalny klimat trwał do samego końca. W zajeździe w miejscowości Przystajń, dokąd dochodzimy wieczorem na nocleg trwa impreza. Tym razem są to Złote Gody. Zapowiada się kolejna krótka noc tym bardziej, że pokój mamy nad salą biesiadną a jutro pobudka o 4:10 rano.

Medytacja 3

On wstał, rozkazał wichorwi o rzekł do jeziora: milcz, ucisz się. Wtedy rzekł do nich: Czemu tak bojażliwi jesteście? Jakże wam brak wiary?
Mk 4, 35-41

Co za sprawczość Jezusa! Skutecznie rozkazać wichrowi, aby umilkł.
Warto ćwiczyć w sobie taką umiejętność wyciszania np. wybuchów gniewu. Wybuchnąć cholerykowi jest strasznie łatwo. Ten obraz uspokojonego jeziora może jednak pomagać.
No i to piękne panaceum na lęk – czyli wiara. Nic dziwnego, że dzisiaj coraz więcej lęku na świecie: koronawirus, globalne ocieplenie, przeludnienie, dobrobyt…
Kiedy wiary coraz mniej lista naszych lęków się tylko powiększa. A może by tak iść w odwrotną stronę …?

Opublikowano sabbatical | Dodaj komentarz

Zimowe pielgrzymowanie – Dzień 2

Trasa: Namysłów – Kluczbork
Dystans: 38 km (Razem: 95,3 km)

Po nieprzespanej nocy wstałem dziś rano z uczuciem niepewności. Jak daleko zdołam dziś dojść? Dystans jest co prawda znacznie krótszy niż wczoraj ale, jak na standardy pielgrzymkowe, i tak długi.

Po porannej Mszy Św. ruszamy w drogę. Już po 0,5km postój na kawę na stacji benzynowej. Tak się dobrze siedziało, że Robertowi i mnie nie chciało się ruszać. Leszek, który przeszedł już całą trasę pielgrzymki dwukrotnie sam, daje nam jednak sygnał, że dziś też sporo przed nami więc najwyższy czas …

Dzisiejsza trasa jest wymagająca pod innym względem. Wiedzie praktycznie cały czas wzdłuż ruchliwej drogi nr 42, gdzie praktycznie nie ma utwardzonego pobocza. Trzeba zatem stale być czujnym idąc bądź to asfaltem bądź uskakując przed jadącymi samochodami na grząski teren. Wykorzystując dłuższy fragment ścieżki rowerowej idziemy razem i odmawiamy róźaniec. W niektórych miejscowościach zaczepiają nas miejscowi pytając dokąd idziemy. Co charakterystyczne szczególnie skorzy do rozmów są ci na tzw. rauszu. Nie, żebym pochwalał nadmierne spożycie. Uderza mnie jednak jak często są to weseli i autentyczni ludzie- przynajmniej będąc „w stanie wskazującym”. Poza tym często słyszy się Dzień Dobry, pozdrowienie, którego w dużych polskich miastach raczej nie uświadczysz.

Zestaw pielgrzyma

Obiad jemy w Wołczynie w restauracji, w której akurat odbywa się stypa. Nastrój biesiadników jest jednak raczej pogodny. Podoba mi się ten „meksykański” klimat, o którym wspominam w swoim literackim testamencie. Tak mogłoby być na moim pogrzebie.

Pozostaje nam jeszcze 13 km marszu. Stopy palą coraz bardziej. Już w oddali widać łunę świateł znad Kluczborka. Piękny ten nasz kraj. Nawet zimą. Tylko dni mogłby być trochę dłuższe. Gdy docieramy na Rynek, gdzie jest nasz hotel i miejsce kolacji jest już 19:00. Widać, że tempo tego dnia było dużo wolniejsze. Ważne, aby posuwać się do przodu.

Medytacja 2

Dziś miałem w planie medytować fragment przypowieści o ziarnku gorczycy. Ruchliwa trasa i zmęczenie, a być może i coś jeszcze, nie pozwalały mi się dobrze na tym skupić. Co ciekawe, częściej wracała mi do głowy dzisiejsza historia z Księgi Samuela o niecnym czynie Króla Dawida wobec swojego wiernego wojownika Uriasza. Ciekawe dlaczego?


Wracając do historii z królem, co za okrutność! Po czymś takim według naszej ludzkiej logiki Król Dawid nie powinien się już raczej podnieść cierpiąc za swoje przewinienia do końca swoich dni. A jednak stało się inaczej? Niezmierzone jest Boże Miłosierdzie!

Opublikowano pielgrzymka, sabbatical | Otagowano , , , | Dodaj komentarz

Zimowe pielgrzymowanie – Dzień 1

Trasa: Wrocław – Namysłów
Dystans: 57,3 km

Dawno nie byłem w życiu tak zmęczony. Nie wiem czy dam radę ukończyć dzisiaj ten wpis … (tak też się stało. Resztę wpisu kończę pod koniec drugiego dnia pielgrzymki).

Robiłem w życiu wielokrotnie rzeczy bardziej wymagające fizycznie jednego dnia jak ukończenie w dobrym czasie Ironmana (226 km) przy temperaturze w cieniu dochodzącej do 38 C. A jednak, szczególnie ostatnie 8 km dzisiejszego marszu było ciężkie. Odezwała się niezaleczona lekka kontuzja po niedawnym bieganiu. Na marginesie chyba o to m.in. chodzi w pielgrzymowaniu. Trud jest niezbędnym składnikiem refleksji i rozwoju. Trudno pamiętać o tym w takich momentach cierpienia – choć naprawdę warto. Zmienia się perspektywa.

Dzień zaczął się bardzo wcześnie. Po przejściu pierwszego kilometra dotarłem na miejsce pierwszego postoju. Co tak szybko, możecie się dziwić? Otóż w Domu Ojców Klaretynów na wrocławskim Zalesiu zaczęliśmy, wspólnie z Leszkiem i jego mieszkańcami, klerykami oraz ojcami misjonarzami klaretyńskim, dzień od Eucharystii. Jeden z rezydentów, Ojciec Robert, będzie nam również towarzyszył pielgrzymowaniu.

Dzisiejsza trasa będzie baaardzo długa. Jeszcze nigdy nie przeszedłem takiego dystansu na raz. I to tak na dzień dobry.

Pierwsze 4 godz bezustannego marszu przebiegło spokojnie i w dobrej aurze. Szliśmy do Czernicy wzdłuż lekko meandrującej Odry. Potem lunch w Jelczu-Laskowicach i po kolejnych kilometrach spotykamy Roberta, który od około 25tego kilometra planuje nam towarzyszyć do samego końca. Niestety deszcz coraz bardziej zacina i wieje. Kolejne 6 godzin do samego Namysłowa idziemy już tylko w deszczu. Trudy marszu łagodzi dobrych humor moich kompanów, sympatyczne SMSy od rodziny i znajomych oraz wiatr lekko w plecy. Zbyt rzadkie odpoczynki na początku naszego marszu dają mi się w znaki pod koniec. Po dotarciu do hotelu padam na łóżko. Gdyby mnie widziała rodzina i znajomi mocno by się zdziwili. Ten, co zwykle ma niespożyte siły, nawet po wielogodzinnych zawodach sportowych, leży i nie może nawet sklecić jednego zdania tego wpisu. Udało się mnie złamać, mimo, że tego nie planowałem. Najlepsze rzeczy przychodzą do nas spontanicznie.

Na przedostatnim postoju piję soczek Tymbarka z charakterystycznymi sentencjami od wewnętrznej strony kapsla. Co widzę? „Zwrot o 180 stopni”. Czyżbym miał wracać do Wrocławia. Nie mogąc zasnąć obolały w nocy przelatują mi takie myśli. Szybko je rozwiewam oddając się Opatrzności.

Medytacja 1

Czy po to wnosi się światło, by je postawić pod korcem lub łóżkiem? Czy nie po to, aby je postawić na świeczniku?
Uważajcie na to, czego słuchacie.

Mk 4, 21

Wychodząc z Wrocławia widzę wszędobylską łunę światła wielkich z siechnickich szklarni. Przypomina mi ona o wybranym do mojej dzisiejszej medytacji w drodze fragmencie dzisiejszej Ewangelii.

Bez wątpienia światłem dla mnie jest Słowo Boże. Ono zawsze daje mi właściwą wskazówkę. W każdej sprawie. Ale czy zawsze Go słucham? Tak, uważajcie na to, czego słuchacie … Czego słucham z uwagą i przejęciem a powinienem raczej ignorować? Swoje opinie, opinie innych, tyle słów codziennie wypowiadanych bez ładu i składu, bez dobrych intencji. Po co się tak tym wszystkim przejmować, identyfikować, dawać swojemu ego się tym przejmować. Wciągać się w bezsensowne debaty. Nauczyć się pozytywnie ignorować to, co nieistotne, złe, głupie, przemijające. Nie wkładać w walkę z tym energii. Zachować ją dla światła. Jakie to uwalniające!

Ktoś powiedział, że uśmiech jest jednym z odblasków nieba na ziemi. To piękna symbolika i konkret.

Uśmiech rozprasza chmury nagromadzone w duszy.
św. Urszula Ledóchowska

Opublikowano pielgrzymka, sabbatical | Otagowano , , , | 1 komentarz

WojciechExit

Zdarzają się w naszym życiu doświadczenia, które chcemy przeżywać ponownie  ze względu na ich wyjątkowy charakter i pozytywny wpływ na nasze życie. Wachlarz możliwości może być tu szeroki poczynając od ciekawych podróży do inspirujących miejsc do rzeczy bardziej codziennych jak przeczytana świetna książka czy też obejrzany film. Nota bene, odnośnie  tego ostatniego szczególnie gorąco polecam jeden z lepszych filmów jaki widziałem niedawno z żoną Anią, pt. Kłamstewka (The Farewell).

Ponieważ od początku tego roku mam trochę więcej wolnego czasu, postanowiłem go nieco wypełnić w innych sposób niż to bezustanne i często pozbawione głębszego sensu budowanie i trzymanie się kurczowo poczucia bezpieczeństwa oraz piramidy własnych zasług, ważności i uznania.

Z własnego doświadczenia wiem, że nic tak nie robi człowiekowi dobrze w jego własnym rozwoju jak wychodzenie ze strefy komfortu, medytacja w ciszy, refleksja nad życiem. Jest wtedy szansa na to, żeby na chwilę uwolnić się od własnego ego, szczególnie jeśli te refleksje przepuścimy przez filtr duchowy, np. medytacje Słowa Bożego.

Mijają już prawie dwa lata od mojej pieszej pielgrzymki do Santiago de Compostela. Muszę przyznać, że od momentu jej zakończenia cały czas towarzyszyła mi tęsknota, aby znowu ruszyć w drogę. Czuję, że to pragnienie to sprawka mojego serca i ducha, które podpowiadają mi, że jest to doświadczenie bardzo mi teraz potrzebne. W ramach wspomnienia tamtego wydarzenia, z którego relacje zdawałem dzień po dniu na tym blogu dwa lata temu, wklejam poniżej link do filmu, pokazującego w 15 minut moją miesięczną drogę do Santiago, który zmontował przygodnie spotkany na początku mojej drogi pielgrzym z Kanady, Henry, który towarzyszyły mi już do samego końca.

Zatem czas po raz kolejny porzucić swoją bezpieczną twierdzę i wyruszyć. Wielka Brytania wychodzi pojutrze z UE więc klimat, aby śmiało ruszyć w nieznane jest jak najbardziej na czasie. Tym razem będzie to dość intensywna piesza pielgrzymka. Mam w planie relacjonować jej przebieg dzień po dniu. Zobaczymy, czy będę miał na to siłę.

Choć to najbliższe pielgrzymowania będzie trwało tylko kilka dni dzienne dystanse do przejścia będą spore. Czuję, że dobre towarzystwo dwóch znajomych, Leszka i Roberta, sprawi, że łatwiej będzie znieść trudy.

A propos dobrego klimatu na to, aby wyjść z domu i pielgrzymować, zima może wydawać się niezbyt dobrym czasem. No cóż. Raz już szedłem zimą i to przez miesiąc. Poza tym całkiem niedawno był czytany kościołach poniżej cytowany fragment Ewangelii. Odczytuję to jako dobry i klarowny sygnał. Czas iść już spać. Do wyjścia zostało tylko kilka godzin. Pewnie i tak szybko nie zasnę. Do jutra.

Przechodząc obok Jeziora Galilejskiego, ujrzał Szymon a i brata Szymonowego, Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro; byli bowiem rybakami. I rzekł do nich Jezus: «Pójdźcie za Mną, a sprawię, że się staniecie rybakami ludzi».  A natychmiast, porzuciwszy sieci, poszli za Nim.
Idąc nieco dalej, ujrzał Jakuba, syna Zebedeusza, i brata jego, Jana, którzy też byli w łodzi i naprawiali sieci. Zaraz ich powołał, a oni zostawiwszy ojca swego, Zebedeusza, razem z najemnikami w łodzi, poszli za Nim.

(Mk 1, 16-20)

Opublikowano pielgrzymka, sabbatical | Otagowano , , , , , , | Dodaj komentarz

Pomysł na prezent pod choinkę

Mam wrażenie, że im bliżej końca roku, tym czas pędzi coraz szybciej. Lubię bardzo ten okres roku. Czas refleksji na tym co było, wdzięczności za wiele błogosławieństw, rachunku sumienia na tym, nad czym trzeba pracować, czas radosnego oczekiwania na Boże Narodzenie i przygotowywania się do Świąt.

Gdy tak podsumowywałem wiele dobrych rzeczy, które mnie spotkały wróciły mi m.in. żywo w pamięci spontaniczne komentarze czytelników mojej pierwszej książki, „Najpiękniejsza podróż”. Pisząc ten książkę zastanawiałem się, po czym poznam, że przyniosła ona dobre owoce. Nakład, szeroka dystrybucja, nagrody …

Gdyż już nakarmiłem swoje ego akceptowalnymi przez nie dowodami uznania Duch Św. podpowiedział mi:

Wystarczy, że Twoja historia pomoże choć jednej osobie zmienić swoje życie na lepsze.

Słuchając i otrzymując wiele komentarzy czuję, że to pisanie miało jakiś sens. Oto wycinki kilku z nich:

(…) stawiam ją na półce z ulubionymi książkami, zaraz obok Heroicznego Przywództwa by Chris Lowney. Dla mnie ‚Najpiękniejsza Podróż’ to książka, której treści niesamowicie do mnie trafiły – wiele z nich jest mi bardzo bliskich, z którymi się mocno identyfikuje – i czytając strona po stronie tylko się uśmiechałem za każdym razem gdy sobie pomyślałem ‚o.. nie tylko ja tak mam’ 🙂 W wielu przekonaniach się utwierdziłem, ale jeden temat mi otworzył oczy: zrównoważony rozwój. Strona 32 i słowa ‚Jedno z podstawowych wyzwań w naszym rozwoju to dość wyraźny dysonans między niekiedy obiektywnym sukcesem w jednej dziedzinie a widocznymi deficytami w innych.’ w moim przypadku były niesamowicie w punkt. Pstryczkiem w nos trochę i bardzo silną mobilizacją do zmiany.

Wydaje mi się, że jest to bardzo potrzebne by o tym teraz mówić. Treści wielu filmików z youtube sugerują coś z goła innego „jak chcesz osiągnąć sukces, być rentierem to musisz poświęcić się doszczętnie pracy, z dumą mówić że pracujesz 24h na dobę i fakt że brakuje Ci czasu, sił na inne rzeczy jest tylko dowodem Twojej determinacji do sięgnięcia do bogactwa”. Tym bardziej doceniam, że napisał Pan tę książkę gdzie pokazuje Pan inna perspektywę. Cieszę się, że trafiła w moje ręce w wieku 32 lat a nie w wieku np. 52. Bo to jest faktycznie życiowy ‚game changer’ dla mnie. Dziękuję za tą inspirację! (wiem że dziękuje kolejny raz ale to ‚Dziękuję’ niech będzie tym najmocniejszym w całym tym mailu:)

Cała reszta książki, wszystkie kolejne rozdziały są jak dla mnie świetną próba zainspirowania czytelnika jak w praktyce walczyć o ten ‚zrównoważony rozwój’. Podaje Pan bardzo konkretne przykłady ze swojego życia. Ja jako zwolennik konkretów bardzo cenię takie rady – jest to duża wartość kiedy człowiek czyta Pana książkę i od razu widzi jak ideę realizuje Pan w praktyce. A przecież tu o praktykę przede wszystkim chodzi i działanie. Jednocześnie na wielu stronach podkreśla Pan że nie jest Pan ‚nieomylny’ i zostawia czytelnikowi ostatecznie wolność do zdecydowania czy konkretna rada jest dla niego. Mnie to bardzo ujmuje i budzi moje jeszcze większe zaufanie do Pana jako autora.

Widać, że chce Pan pomóc czytelnikowi. Czy to w tym jak zorganizować sabbatical, czy to jak dbać o dobrą kondycję, czy to jak mocno warto postawić na rodzinę, czy wreszcie jak dostać się do Nieba.

Pana misja, która można przeczytać na stronie 259 „o dążeniu do lepszej wersji siebie na większą chwałę Boga i dla dobra innych” aż się prosi aby ją skopiować i wpisać tam swoje imię na początku zdania. A to chyba dobrze.

Bardzo dobrze. 

Bo do dobrych rzeczy Pan namawia.

@@@

Panie Wojtku, otrzymałem niedawno Pana książkę “Najpiękniejsza podróż”. Efekt: właśnie planuję z Żoną (i szóstką dzieci!!) nasz sabbatical; chcemy poświęcić na to 7 miesięcy. Bardzo chciałbym skorzystać z Pana doświadczenia i mądrości, żeby ten czas przeżyć najlepiej. Tak czy inaczej dziękuję za Pana przykład.

@@@

Książkę przeczytałam już trzy razy. Pod jej wpływem zaczęłam m.in. regularnie czytać Pismo Święte.

Jeśli zatem nadal nie masz pomysłu, co kupić bliskim pod choinkę na nadchodzące Święta podaruj im „Najpiękniejszą podróż”. Jest ona dostępna w większości dobrych księgarń.

PS Poniżej kilka linków do wywiadów promujących treści z książki.

Jak Fajnie Być Blisko Boga – 2019-05-08 (audio)

Wojciech Mroczyński: każdy z nas powołany jest do tego, by stawać się lepszym [wywiad]

http://pytanienasniadanie.tvp.pl/41584355/dlaczego-polacy-coraz-wiecej-pracuja

Wojciech Mroczyński dwa razy zdecydował się na sabbatical. Było warto? | Zarządzanie | pulshr.pl

https://youtu.be/3HNs1H4EtNk

https://youtu.be/Gr8LQnYpGrk

Wojciech Mroczyński, członek zarządu AmRestu, wyruszył dookoła świata – Life – Forbes.pl

Opublikowano sabbatical | Otagowano , , , | Dodaj komentarz

Między półkulami

Na północnej półkuli coraz krótsze i zimniejsze dni przypominają nam o nadchodzącej zimie. Można się jednak wyrwać się z tej nieuchronności zdarzeń podróżując teraz na półkulę południową. Tak też zrobiliśmy udając się z żoną i naszym najmłodszym dzieckiem do Argentyny. Jest to w pewnym sensie podróż sentymentalna. Byliśmy już w tym intrygującym kraju kilka lat temu i przywieźliśmy stamtąd wiele miłych reminiscencji i nie tylko :-).

Gdyby polegać tylko na tym, co można usłyszeć i przeczytać w mediach, podróż do Argentyny nie brzmi zbyt zachęcająco. Wysoka inflacja, niestabilność polityczna, ponad połowa dzieci poniżej 14 lat żyjąca w biedzie, widmo kolejnego już bankructwa gospodarki to tylko kilka newsów z ostatnich tygodni. Gdy jeszcze do tego dodamy fakt, że krajach ościennych jak Chile czy Boliwia jest teraz dość niespokojnie można sobie zadać pytanie, po co pokonywać kilkanaście tysięcy kilometrów, aby poznać ojczyznę Papieża Franciszka, Diego Maradony czy też Carlosa Gardela.

Rzeczywiście wiele osób nie bierze pod uwagę tego kraju jako potencjalnego miejsca turystycznych eskapad. Według publikowanych niedawno rankingów Argentyna jest dużo za Polską (12 miejsce na świecie) jeśli idzie o liczbę odwiedzających turystów. Mimo, że jest to ósmy kraj pod względem wielkości na świecie odwiedza go siedem razy mniej turystów niż Rzeczpospolitą.

Dlaczego jednak warto tu przyjechać? Powodów jest wiele. Zacznę od bardzo prozaicznego. Jest to kraj bardzo przystępny cenowo zarówno jeśli chodzi o noclegi, jedzenie jak i transport lokalny. Jest to miłe uczucie gdy nie trzeba specjalnie przejmować się cenami, nawet w miejscach dość ekskluzywnych. Skoro mowa o jedzeniu to trzeba wspomnieć o bardzo niskich cenach wołowiny (x 2-3 taniej niż w Polsce) oraz wina naprawdę wysokiej jakości. Koniecznym elementem codziennej diety są też rozmaite rodzaje empanady (pierożki z różnym nadzieniem), czy też desery na bazie jednego z argentyńskich wynalazków, tj. dulce de leche. Do tego jeszcze wszędobylska yerba mate, czy jej popołudniowa wersja czyli terreré.

Argentyna to kraj, w którym czuję się bardzo swojsko. Jest to zasługa jego klimatu europejskości, szczególnie w Buenos Aires (BsAs), języka hiszpańskiego, którym uwielbiam się posługiwać oraz wysokiej kultury ludzi tu mieszkających. W Argentyńczykach dostrzegam też dużo podobieństw do naszej nacji. Czuje się tu ducha romantyzmu, rodzinności, gościnności, odwagi oraz dumy narodowej. Nawet w tych mniej pozytywnych cechach wydajemy się dość podobni do siebie. Narzekanie na swój własny kraj jest jednym z ulubionych lokalnych tematów.

Argentyna jest pełna sprzeczności i przez to dość tajemnicza. Cywilizacja miesza się tu z barbarzyństwem, bogactwo z biedą, poczucie pesymizmu z optymizmem. Te same kontrasty można zaobserwować w klimacie od zwrotnikowych obszarów wokół Salty czy prownicji Missiones, poprzez suche pustynie interioru, zieloną Pampę i Patagonię aż po arktyczne południe. Odległości są tu niewiarygodne. Kilka dni temu spotkaliśmy parę niemieckich emerytów podróżujących przez wiele miesięcy po Argentynie własną ciężarówką przywiezioną statkiem z Hamburga. Gdy sprawdziłem jaką odległość przejechali z najbardziej wysuniętego miasta na południu, Ushuaia, do wodospadów Iguazu na północy, wyszło ponad 3600 km.

Wodospady Iguazu – video

Kontrasty widać też w architekturze. Miasta mają coś z europejskiej elegancji a zarazem są często rozplanowane w regularny sposób jak w USA. Stolica jest pełna pięknych budynków pamiętających czasu świetności kraju z przełomu XIX i XX w. Przez samych Francuzów była ona nazywana Paryżem Południa. Mimo jej olbrzymich rozmiarów często nie czuję się tego wielkomiejskiego zgiełku. Jest tu wiele parków ze słynnym rezerwatem ekologicznym, który jest niezwykła oazą przyrody w środku wielkiej metropolii wzdłuż brzegu bezkresnej rzeki La Plata. Z drugiej strony, udając się trochę dalej od centrum można spotkać wiele terenów slumsów, tzw. conventillos. Widząc to wszystko trudno uwierzyć, że 100 lat temu była to jedna z największych potęg gospodarczych z dochodem na głowę wyższym od wielu krajów w Europie. Według ojców założycieli tego państwa Argentyna miała stać się lepszą wersją Europy. Niektórzy, jak Ruben Dario, wróżyli że stanie się odpowiednikiem USA na południowej półkuli.

Trudno się dziwić takiemu optymizmowi gdy spojrzy się na niesamowite bogactwa tego kraju. Obfita produkcji żywności, tania hydroenergia, zasoby ropy naftowej czy też potencjał intelektualny mieszkańców. Edukacja, obok imigracji oraz silnej urbanizacji, była od dziesiątek lat jedną z głównych sił napędowych Argentyny.

Wyliczając zalety Argentyny nie sposób wymienić innego lokalnego wynalazku, który pięknie oddaje ducha sprzeczności i tajemniczości tego kraju. Mam na myśli tango. Ten egalitarny taniec łączył wyższe sfery chcące się wyłamać ze społecznych konwenansów z tymi mniej uprzywilejowanymi, dla których był on formą ekspresji ich wyalienowania w wielkomiejskim życiu. Dziś, wbrew dość powszechnemu przekonaniu turystów, jest to niestety dość niszowy taniec w Argentynie. Cieszę się, że przy okazji kolejnej wizyty znaleźliśmy też czas, aby odwiedzić naszą ulubioną szkołę tanga w BsAs i potańczyć pod okiem Claudii.

Bardzo kibicuję temu krajowi wierząc, że wróci do czasów swojej świetności. Czuję, że kiedyś znowu tu wrócimy.

 

Opublikowano sabbatical | Otagowano , , , , , | 2 Komentarze

Przełamywanie barier

Mimo, że dość często się wzruszam rzadko zdarza mi się, że płaczę z tego powodu. Taki moment przeżyłem kilkanaście minut temu oglądając Eliuda Kipchoge finiszującego w biegu maratońskim we Wiedniu bijącego niewiarygodną granicę 2:00 godzin.

Eliud Kipchoge

Kolejna granica ludzkich możliwości została złamana. Co za inspiracja! Co za skromność wspaniałego biegacza, mądrego człowieka, męża i ojca trójki dzieci!

W takim momencie dużo się mówi o samym mistrzu, jego wyczynie, który jest absolutnie niewiarygodny. Dla mnie, aktywnego sportowca, jest niewyobrażalne, aby przebiec choć jeden kilometr w takim tempie, jak bohater dzisiejszego dnia.

Gdy sięgnę do głębszego źródła mojego dzisiejszego wzruszenia znajdują tam podobne momenty ze swojego życia i życia bliskich mi osób. Są to momenty przełamywania własnych barier, przekraczania siebie czasem pomimo wielu życiowych przeciwności. Nie chodzi tu tylko o jakieś bicie własnych rekordów. Życie składa się głównie z całej masy małych rzeczy, które zarówno mogą nas stale ciągnąć ku górze jak i innych drobnostek, które potrafią nasze życie uczynić katorgą.

Wszyscy, nie tylko Eliud, mamy szansę, aby stale przełamywać swoje ograniczenia, aby stale stawać się lepszymi i coraz lepiej wykorzystywać swoje talenty i potencjał dla dobra innych.

Dzięki Eliud za dzisiejszą inspirację!

 

Opublikowano myśli, sabbatical | Otagowano , , , | Dodaj komentarz

To był rok

Siedzę właśnie w pociągu w drodze do Krakowa, aby zacząć dziś swoją nową pracę w nowej dla mnie firmie. Ostatni raz taki stan przeżywałem 14 lat temu dołączając jako Dyrektor Finansowy do, wtedy średniej wielkości firmy, AmRest.

Gdy tak mknę wraz z innymi pasażerami Intercity Wyspiański patrząc na swój rower w przedziale bagażowym pojawiają się w mojej głowie i sercu rozmaite myśli i emocje. Jedną z nich jest olbrzymia wdzięczność za swoje życie, za to co udało się zrobić w ciągu ostatnich 14 lat i za kolejny rok szabasowy (sabbatical), a w zasadzie 18 miesięcy, który pozostawiam za sobą.

Z perspektywy 14 lat od mojej poprzedniej zmiany pracy widzę jak wiele miałem szczęście osiągnąć w bardzo ciekawej organizacji, jaką jest AmRest, współpracując ze wspaniałym zespołem ludzi. Trafiłem na bardzo interesujący i płodny okres rozwoju tej firmy, która urosła blisko 30-sto krotnie w okresie kilkunastu lat.

Ostatnie 7 lat od okresu naszego wspólnego rodzinnego sabbaticalu, z inspiracji którego powstał również ten blog, to również bardzo niezwykły okres w moim życiu. Opowiadałem trochę o tym w swojej prezentacji (link) na Global Leadership Summit i książce Najpiękniejsza podróż.

Dziś myślę głównie o tym, czego doświadczyłem przez ostatnie półtora roku przerwy od pracy zawodowej.  Podsumowuję ten okres między innymi dlatego, aby zobaczyć, czy nie zmarnowałem tego pięknego roku przerwy od pracy zawodowej. Żona, która zna mnie lepiej niż ktokolwiek inny, twierdzi, że przez pierwsze 12 m-cy byłem bardzo zajętym człowiekiem, może nawet bardziej niż pracując zawodowo. Dopiero okres ostatnich 6 miesięcy, przyniósł trochę więcej odpoczynku mimo, że był to dla mnie niełatwy okres poszukiwania nowych wyzwań zawodowych.

Jak pewnie część z czytelników tego bloga pamięta, zaczynając mój drugi sabbatical na początku 2018 roku wspominałem o 10 projektach, które chciałem zrealizować w trakcie kolejnego roku. O realizacji wielu z nich pisałem w kolejnych postach na tym blogu. Oto kompletna lista:

Małżeństwo
1. Regularne wieczorne rozmowy z żoną przy lampce wina i świecach
2. Kurs tanga argentyńskiego
3. Wspólny kurs uważności



Rodzina

4. Miesiąc wakacji w USA
5. Miesięczna podróż po tzw. Ścianie Wschodniej Polski – od trójstyku granic do Bieszczad
6. Pielgrzymka do Ziemi Świętej w czasie Paschy
7. Opieka nad najmłodszym Jasiem i poświęcenie więcej czasu Wojtkowi i Ani

Nowe umiejętności
8. Zrobienie licencji pilota PPL(A)
9. Poziom zaawansowany w języku hiszpańskim
10. Napisanie i wydanie książki „Najpiękniejsza podróż”
11. Nauka gry na fortepianie – poziom średniozaawansowany

Coś dla ciała i ducha
12. Kolejny start w Ironman
13. Przejście szlaku francuskiego Camino de Santiago de Compostela
14. Piesza pielgrzymka z Wrocławia do Częstochowy
15. Udział w kolejnym etapie Rekolekcji Ignacjańskich (Pierwszy Tydzień)

Projekty nieudane lub częściowo nieudane
-> Nie pobiłem rekordu życiowego w maratonie
-> Mogłem jeszcze więcej czasu poświęcić starszym dzieciom i żonie
-> W sumie mało odpocząłem fizycznie choć ze snem bywało o niebo lepiej
-> Przegląd tysięcy zdjęć cyfrowych z wielu poprzednich lat będzie musiał poczekać na kolejną okazję.

Jak widać, tych projektów wyszło trochę więcej, bo też i miałem trochę więcej nieplanowanej przerwy.

Piszę o tym wszystkim, żeby sobie to podsumować dla siebie samego, trochę się pochwalić :-), ale głównie dla inspiracji. Kiedy zachęcam ludzi do zrobienia sobie takiej dłuższej przerwy od pracy zawodowej czuję, że wielu wydaje się, że taki rok to, poza jakąś formą odpoczynku, generalnie strata czasu i pieniędzy, które można by w tym czasie zarobić.

A propos tego ostatniego jechałem kilka tygodni temu samochodem z bardzo majętnym biznesmenem i tak sobie rozmawialiśmy o priorytetach życiowych. Gdy zapytał mnie dlaczego właściwie zrobiłem sobie takie dwie roczne przerwy odpowiedziałem nieco retorycznie:

Gdy będziemy odchodzić z tego świata, czego będziemy żałować? Czy tego, że nie mamy kolejnych zer na naszym koncie bankowym? Czy może raczej tego, że nie mieliśmy dość odwagi, aby realizować w życiu nasze marzenia i dawać coś z siebie innym?

Swój drugi sabbatical zaczynałem od miesięcznej pieszej pielgrzymki do Santiago de Compostela (jej codzienny przebieg można było śledzić też na tym blogu). Zupełnie nieplanowanie w taki sam sposób zakończyłem ten piękny okres jadąc do rowerze z grupą innych kolarzy na Jasną Górę w ostatni weekend. Te 350 km w siodełku mimo wczorajszego upału (prawie 40 C w cieniu) w drodze powrotnej jakoś minęło mi szybko i dość lekko. Wiadomo nie od dziś, że z grupą można jechać dalej, a w kolarstwie nawet szybciej.

 

To marzenie/skojarzenie sportowe towarzyszy mi dziś, gdy podejmuję się nowej roli bycia liderem bardzo ciekawej firmy, której produkty są bardzo dobrze znane nie tylko w Polsce, lecz w kilkudziesięciu innych krajach.

Opublikowano sabbatical | Otagowano , , , , , | Dodaj komentarz