Śladami Jezusa

5:15 rano, Boarding na lotnisku we WRO

Wybaczcie, że przez dłuższy czas nie odzywałem się na tym blogu. Po miesięcznej nieobecności w domu z powodu pielgrzymki do Santiago nazbierało się trochę zaległości. Poza tym przystąpiłem do realizacji i przygotowań do kilku kolejnych projektów planowanych na ten rok. Szczególnie jeden z nich pochłania ostatnio sporo mojego czasu. Napiszę o nim więcej, gdy nadejdzie właściwy moment…

Dziś kilka słów na temat drugiego z 10 tegorocznych sabbaticalowych zamierzeń, które niedawno udało mi się zrealizować wraz z całą rodziną. Była to nasza wspólna pielgrzymka do Ziemi Świętej.

Wiele miesięcy temu udało mi się za niewielkie pieniądze kupić bilety lotnicze do z Wrocławia do Tel Avivu, i to w środku samego Wielkiego Tygodnia. Czyż może być lepszy czas na odwiedzenie krainy, w której Słowo stało się Ciałem?

Widok na Jezioro Galilejskie z Góry Błogosławieństw

Ponieważ nie była to żadna zorganizowana pielgrzymka tylko nasz prywatny wyjazd, na mojej głowie była nie tylko tzw. logistyka podróży, ale też przygotowanie informacji o odwiedzanych miejscach.

Osobiście nie spieszyłem się jakoś szczególnie z odwiedzeniem Izraela. Chciałem czuć się gotowy na taką wizytę od strony duchowej. Dość regularne studiowanie Biblii, medytacje ignacjańskie, korzystanie z rozmaitych ciekawych opracowań z dziedziny duchowości chrześcijańskiej przez ostatnie lata dały lepsze rozumienia nauczania Jezusa oraz kontekstu kulturowo-historycznego. W konsekwencji poczułem, że nadszedł odpowiedni moment na taką pielgrzymkę.

Przy okazji pomogły mi w tej decyzji PLL LOT. Bezpośredni lot do Tel Avivu dla 5 osobowej rodziny za 1200 zł. w obie strony w Wielkim Tygodniu to bardzo atrakcyjna cena. Więcej zapłaciłem za wynajem samochodu na 6 dni z ubezpieczeniem. Wracając do LOTu do Izraela lecieliśmy najnowszym nabytkiem tej linii, tj. Boeing 737 800 MAX. Bardzo ładny i wygodny samolot. No i te oklaski po lądowaniu… Można liczyć na entuzjazm swoich rodaków 🙂

Na marginesie gdybym nie robił tego, co dotąd robiłem w życiu, to całkiem prawdopodobnie zostałbym pilotem. Oglądanie przy pasie startowym operacji startów i lądowań lub np. na rosnącej liczbie kanałów YouTube w tej tematyce, lub śledzenie na aplikacji Flightradar24 ruchu lotniczego w wybranej części świata i nasłuch w aplikacji LiveATC rozmów pomiędzy kontrolą podejścia a pilotami to jedna z moich relaksujących rozrywek. Podobno na świecie jest duży niedobór pilotów więc może trzeba się przekwalifikować?

Wracając do Izraela byłem bardzo ciekawy nie tylko świętych miejsc ale też zobaczenia tego jednego z najstarszych a zarazem najmłodszych krajów na świecie. Jako Polacy czasem szczycimy się naszą martyrologią. Ileż to okresów wojen doświadczyliśmy w naszej ponad tysiącletniej historii!? Czytając jednak o kilkutysięcznej historii Izraela, około 4 tysiące lat, tych okresów konfliktów było tam relatywnie jeszcze więcej. Niewola babilońska, egipska, panowanie Greków, Rzymian, Arabów, Turków czy Brytyjczyków w sumie składają się na bardzo długi okres utraty państwowości. Nasze 123 lata rozbiorów to przy tym krótki epizod.

Tym niemniej przyjeżdżając do Izraela spodziewałem się zobaczyć silne i dobrze zorganizowane państwo przyjazne też dla turystów. W końcu potencjał intelektualny i materialny Żydów w Izraelu i żyjących w diasporze jest trudny do przecenienia.

Pierwsze wrażenie, tj. Lotnisko Ben Guriona, bardzo dobre. Terminale zbudowane z rozmachem, pachnie nowoczesnością. Potem z tym wrażeniem bywało różnie.

Pogoda w czasie naszego pobytu bardzo dopisała. Za wyjątkiem jednego deszczowego poranka w Jerozolimie i jednego deszczowego popołudnia na Wzgórzach Golan blisko granicy z Syrią, było idealnie.

Przy wypożyczaniu samochodu spotkały mnie dwie niemiłe niespodzianki. Pierwsza to koszt obligatoryjnego ubezpieczenia, bez którego firma nie wypożyczy samochodu. Na nic zdały się moje tłumaczenia, że wykupiłem osobny pakiet gdzie indziej. Trzeba kupić ich i już. Poza tym ubezpieczenie nie działa, gdy wjeżdża się samochodem do enklaw Palestyńskich, np. odwiedzając Betlejem.

Próbując uruchomić samochód okazało się, że człowiek z obsługi zapomniał mi wyjaśnić, że auto przed rozruchem wymaga wprowadzenia specjalnego kodu. Zauważyłem ten system w wielu innych samochodach. Przez kilka dni nie mogłem się do tego jakoś przyzwyczaić. Drogi, którymi jeździliśmy były w dość dobrym stanie.

Na pierwszy ogień poszła Jerozolima, gdzie spędziliśmy dwie noce. Ponieważ trochę po niej biegałem w ramach swoich porannych treningów poznałem lepiej jej topografię. Miasto nie jest aż tak duże jak sobie wyobrażałem. Charakterystyczny w budownictwie jest jasny kamień wapienny, który nadaje miastu charakter. Zaskoczyły mnie też nowoczesne tramwaje.

Wiwaty młodych Żydów na Górze Syjon, nad Grobem Króla Dawida

Ogród Oliwny

W kościele Grobu Pańskiego i Golgoty

Na minus Jerozolimy i całego Izraela zaliczyłbym brud na ulicach i niezrozumiale wysokie ceny jedzenia. Z braku innych możliwości zdarzyło nam się zjeść obiad w McDonaldzie jednego dnia. Cena za umiarkowaną ilość jedzenia w zestawach dla czterech osób plus 20 miesięcznego Jasia to około 250 zł. W Polsce byłoby to nie więcej niż 100 zł. Byle jaki kebab na mieście to koszt 40-50 zł, choć raz zdarzyło się, że właściciel zarządał dużo więcej …

Było to na Górze Oliwnej niedaleko rzekomego miejsca Wniebowzięcia Maryi. Ponieważ była pora lunchu, weszliśmy do miejsca wyglądającego na bar z tarasem z ładnym widokiem na Jerozolimę.

Co prawda nie było menu, ale był właściciel, który zaczął nam oferować różne rodzaje kebabów lub shoarmy. Po wybraniu 4 dań i jednego talerza gotowanego ryżu oraz wzięciu dwóch napoi poszliśmy na górny taras, aby rozkoszować się widokiem. W trakcie jedzenia pojawiła się przy sąsiednim stoliku kobieta z trójką dzieci i z jednym talerzem jedzenia. Po chwili zapytała nas, jaką cenę zaoferował nam właściciel za nasze jedzenie. Odpowiedziałem, że na nic się nie umawialiśmy. Ona z oburzeniem powiedziała, że ich jeden talerz z shoarmą kosztuje 70 zł!

Szybko w myślach policzyłem ile, idąc taką logiką, mogłoby kosztować to, co zamówiliśmy i wyszło mi około 350 zł. Dużo za dużo! Postanowiłem, że łatwo się nie poddam gdyby właściciel zastosował ten sam trik w stosunku do nas.

Gdy już wszyscy zjedli powiedziałem, żeby sobie poszli do miejsca Wniebowzięcia, a ja w tym czasie rozliczę się z właścicielem.

Gdy zszedłem na dół tego baru właściciel właśnie na kartce rozpisywał mężowi tej kobiety od trójki dzieci, ile ma zapłacić. Za jeden talerz shoarmy i trzy puszki 0,3 napojów wyszło 140 zł!!! Mężczyzna nawet się nie zająknął i posłusznie zapłacił, mimo oburzenia swojej żony. Ja przyjąłem inna strategię. W kieszeni miałem odłożoną maksymalną kwotę, jaka wydawała mi się uczciwa za to jedzenie, tj 240 szekli (240 zł). Gdy zapytał o cenę naszego zamówienia ten już nieco mniej miły Arab zaczął z pasją podliczać mi swoje rachunki. Wyszło mu 400 szekli. Rzeczywiście był konsekwentny; 70 zł za talerz łącznie z talerzem z samym gotowanym ryżem dla Jasia, czyli razem 350 szekli z pięć dań plus dwa napoje. Gdy powiedziałem, że tyle nie zapłacę, bo nie jest to uczciwa cena z wielkim podnieciem ten coraz mniej przyjemny Arab zaczął pokrzykiwać, że mam zapytać mojego poprzednika ile one zapłacił. Odpowiedziałem, że mnie to nie interesuje, bo na nic się z nim nie umawiałem i oczekuję uczciwego traktowania. Widząc, że jestem od niego o głowę wyższy i wcale nie zamierzam poddać się, zaczął coraz głośniej krzyczeć, że przecież nie pytałem go o cenę na początku. Powiedziałem, że liczyłem na to, że w końcu dostanę menu z cenami. Rzeczywiście o cenę nie pytałem, ale jego ceny są nieuczciwe. Po kilku takich wymianach miałem wrażenie, że zaraz wyjmie jakąś broń zza pazuchy i mnie dźgnie lub zastrzeli. Powiedziałem mu, że mogę mu zapłacić za to maksymalnie 240 szekli. W końcu się poddał i wziął ode mnie te pieniądze, choć miałem wrażenie, że gdy odwróciłem się do niego plecami, aby wyjść z tego niecnego miejsca, poczuję za moment coś ostrego w moich plecach.

Zatem dwa ostrzeżenia i dwie lekcje. Nigdy przenigdy nie wchodźcie do miejsca naprzeciw kaplicy Wniebowzięcia NMP na Górze Oliwnej oraz nigdy nie zamawiajcie jedzenia od ludzi, których nie znacie lub nie ufacie nie zobaczywszy wcześniej ceny.

Gdy opowiadałem tę historię lokalnemu miłemu taksówkarzowi, też Arabowi, powiedział, że to miejsce jest okryte złą sławą od lat. On sam z rodziną kiedyś też się tam „naciął” płacąc 600 szekli.

Wspomniałem w powyższej historii o swojej obawie, że mój rozmówca użyje broni. Nie była ona bezpodstawna. Dość szokujące jest spotykanie w biały dzień w Izraelu ludzi, którzy chodzą po ulicach z bronią. Miał ją np. nasz hotelowy recepcjonista, który prowadził nas do hotelu (patrz zdjęcie poniżej).

Widywaliśmy też np. chłopaka na randce z dziewczyną z przewieszonym na plecach karabinem. Wbrew pozorom najbezpieczniej czułem się w Izraelu na Wzgórzach Golan. Jest to teren sporny przy granicy z Syrią, gdzie stacjonują m.in. Wojska ONZ i gdzie jest sporo zaminowanych pól, ale nie ma ludzi.

Wzgórza Golan odwiedziliśmy przy okazji podróży na północ kraju. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze nad Morzem Martwym, w miejscu chrztu Jezusa przy granicy z Jordanią i w najstarszym mieście świata, tj. Jerychu.

W drodze do Morza Martwego i poniżej jego brzeg

Miejsc Chrztu Jezusa w Jordanie na granicy z Jordanią

Jerycho, niedaleko Góry Kuszenia

Kolejna niespodzianka to niewielki rozmiaru kraju. Tylko 20 tys. km kwadratowych. To dokładnie tyle co powierzchnia województwa dolnośląskiego. To sprawia, że w miarę sprawnie można się poruszać po całym kraju. Jest tu jednak jedno zastrzeżenie dotyczące obszarów tzw. Autonomii Palestyńskiej. Wjazd, a raczej wyjazd z tych terenów na tereny Izraela, wiąże się czasem z kontrolą na tzw. checkpointach. Wyglądają one jak mocno strzeżone punktu graniczne, gdzie są żółnierze pod bronią ostrą.

Po odwiedzeniu Jerozolimy i pobliskich miejsc takich jak Betlejem, Jerycho, Morze Martwe i miejsce Chrztu Jezusa pozostały czas spędziliśmy na północy Izraela. Najpierw były to trzy dni nad Jeziorem Galilejskim z wypadem na Wzgórza Golan. Okolica jeziora jest bardzo malownicza. Poznałem ją nie tylko z perspektywy jadącego samochodu ale też biegając wokół Jeziora Galilejskiego. Ponieważ znajduje się ono też ponad 200 metrów pod poziomem morza, mogę powiedzieć, że biegałem w depresji.

Nocleg w Ein Gev Resort nad Jeziorem Tyberiadzkim

Kibbutz w Ein Gev

Bieganie w depresji

Pierwszy nocleg w Galilei spędziliśmy w urokiwym miejscu nad samym jeziorem w miejscowości Ein Gev. Niedaleko jej znajduje się tzw kibbutz, czyli swego rodzaju kołchoz czy też komuna izraelska. Jest to spółdzielcze gospodarstwo rolne, w którym generalnie wszystko jest rzeczą wspólną jego mieszkańców. Taka izraelska wersja socjalizmu. Według Wikipedi w Izraelu jest około 270 kibbutzów, w których żyje ponad 100 000 mieszkańców, tj. kibucników.

W drodze na drugą stronę jeziora odwiedziliśmy też wspomniane wzgórza Golan. Dziś jest to bardzo spokojny i malowniczy rejon kraju. Ten spokój jest jednak tylko pozorny. Niedaleko tego miejsca, tj. w Syrii, od lat toczy się w. Teren ten był w historii świadkiem bardzo krwawych walk, np w czasie tzw. Wojny Sześciodniowej. Jednym z głównych powodów konfliktu o te tereny jest fakt, że Wzgórza Golan wraz z Jeziorem Galilejskim stanowią główny rezerwuar wody pitnej dla Izraela. To tam bierze swój początek rzeka Jordan.

Odwiedzając miejsce jednej z największych bitew pancernych w historii na Górze Bental zrobiły na nas wrażenie liczne „rzeźby” wykonane z pozostałości setek czołgów, które uległy zniszczeniu w czasie działań wojenny ponad 50 lat temu.

Następnie udaliśmy się do Tyberiady na zachodnim brzegu Jeziora Galilejskiego. Jest to dobra baza, z której można sobie robić krótkie wycieczki do miejsc, w których żył i nauczał Jezus, np. Kafarnaum, Tabga, Góra Błogosławieństw, Góra Tabor, Kana czy Nazaret.

O samych miejscach świętych nie będę za dużo wspominał. Jest wiele doskonałych opracowań, przewodników opisujących je szczegółowo. Poza tym wrażenie bycia w miejscu grobu Jezusa, Jego śmierci i Zmartwychwstania, narodzenia, czy innych doniosłych wydarzeń trudno ubrać w słowa. Wszystkie wydają się banalne.

W duchowści ignacjańskiej bardzo ważne jest umiejętność tzw wizualizacji w czasie medytacji. Odwiedzając te wszystkie święte miejsca stosunkowo łatwo jest taki stan osiągnąć. Można poczuć zapach jeziora, zobaczyć jego bezkres wypływając na głębię, poczuć się jak na łodzi z Jezusem i apostołami w czasie burzy, gdy akurat wiał silny wiatr w Ein Gev. Do tego, że Jezus tam żył, nauczał i czynił cuda nie potrzebna jest nam nawet wiara. To są fakty historyczne. Prawdziwy Bóg i prawdziwy człowiek. Co do tego pierwszego nie wszyscy się zgadzają, gdyż potrzeba do tego wiary. Człowieczeństwo Jezusa nie podlega jednak dyskusji.

To co mnie bardzo uderzyło w wielu miejscach to stopień, do którego sacrum miesza się tam czasem z profanum. Stojąc na przykład w kolejce do Grobu Pańskiego ponad 50% osób w kolejce, i to tuż przy samym wejściem, było zanurzonych w swoich telefonach komórkowych namiętnie w coś grając. Co za kontrast! Dziwny jest ten świat!

Okazuje się, że okres Wielkiego Tygodnia i Wielkanocy nie jest aż taki zły na odwiedzenie Ziemi Świętej. Turystów nie było aż tak wiele, jak się spodziewałem. Poza tym pogoda była w tym czasie idealna.

Odwiedzając Izrael w tym czasie należy wziąć jeszcze pod uwagę innych czynnik. Żydzi obchodzili w tym czasie tzw. Święto Przaśników, czyli Paschę na pamiątkę ucieczki z Egiptu. Przypada ona zwykle w kwietniu. W tym czasie świętowania, a trwa on aż 7 dni, wszystko zwalnia lub staje w Izraelu. Nie tylko wiele miejsc publicznych jak nawet parkingi publiczne jest zamykanych ale pojawiają się też inne obostrzenia. Zaskoczyło mnie bardzo gdy tuż przed odlotem do Polski zamówiliśmy z Wojtkiem sobie sushi na lotnisku w Tel Avivie. Gdy nam je podano, okazało się, że nie dostaniemy do tego ani imbiru, ani wasabi ani normalnego sosu sojowego lecz jakąś gęstą jego wersję. Okazuje się, że te składniki akurat nie są koszerne.

Przed powrotem do Polski zatrzymalismy się jeszcze w Hajfie, urokliwym mieście nad Morzem Śródziemnym. Stamtąd już tylko nieco ponad godzina jazdy samochodem z powrotem do Tel-Avivu.

Mimo, że minęło już 2000 lat od czasów Jezusa miałem wrażenie, że świat się niewiele zmienił. Konflikty i wojny na świecie są nieustanne, a tamten region świata wydaje się jedną wielką beczką prochu. Przebywając w Izraelu często zadawałem sobie pytanie czy pokój jest tam możliwy. No cóż. Dla Boga nie ma nic niemożliwego. No ale jest jeszcze wolna wolna człowieka, który nie zawsze chce z tą wolą Bożą współpracować. Samo piękne hebrajskie pozdrawianie się słowem Shalom, czy też zapewnianie, że Islam jest religią pokoju, nie wystarczy.

Nauczanie Jezusa i samo Chrześcijaństwo pełne jest paradoksów, szczególnie w zestawieniu z życiem ziemskim. Jednoczesne poczucie klimatu wojny i pokoju w czasie naszego pobytu w Ziemi Świętej było tego bardzo namacalnym wyrazem.

Opublikowano Biblia, Duchowość, Izrael, Jezus, Medytacja, pielgrzymka, Polish, Polska, sabbatical | Otagowano , , , , , , , | Dodaj komentarz

Pilgrimage to Santiago de Compostela – Summary (translation coming soon)

Czas podsumować ten mój pierwszy projekt w ramach tegorocznego sabbaticalu. Zanim to zrobię jeszcze drobny dodatek do samej pielgrzymki. Mimo, że zakończyłem ją 05.03 docierając w dobrej formie do celu, po tym wydarzeniu, zupełnie niespodziewanie, znalazłem się następnego dnia w jeszcze innym ciekawym miejscu. Mowa tu o Fisterze, mieście nad Atlantykiem, gdzie kończy się przedłużenie szlaku Św. Jakuba.


Niektórzy pielgrzymi, tak jak Henry, po dotarciu do Santiago kontynuują swoją wędrówkę do tego miejsca, a konkretnie do Przylądka Finisterre, który w dawnych czasach był uważany za koniec świata.

Pożegnanie z Henrym. Film

Szczególnie interesujący jest tam cypel z latarnią morską i zboczem skalnym schodzącym do Atlantyku. Po dotarciu do tego miejsca pielgrzymi mogli, a niektórzy nadal to robią, palić na skalnych klifach swoje pielgrzymie ubrania i obmywać się w wodach Atlantyku.

Udałem się tam z Victorią i Ernesto, o których wspominałem wcześniej, wynajętym samochodem spod hotelu Parador de Santiago, w którym i oni i ja zatrzymaliśmy się.

Tour po Hotelu Parador de Santiago. Film

Przylądek Finisterre, cz 1. Film

Przylądek Finisterre, cz 2. Film

Gdy jechaliśmy po obiedzie jedną z bocznych ulic Fisterry siedząc na tylnym siedzeniu nagle zauważyłem idące trzy znajome sylwetki pielgrzymów. To Jun, Paolo, których już poznaliście, i drugi pielgrzym z Włoch, Werter. Ale spotkanie! Gdy opuściłem szybę samochodu i zawołałem do nich, stanęli jak wryci.

Podobne nieoczekiwane spotkanie przydarzyło mi się tego samego dnia wieczorem w Katedrze w Santiago. Po Mszy Św. nagle podeszło do mnie trzech innych pielgrzymów, których widywałem po drodze, Juan z Barcelony, Benjamin z Niemiec i Marta z Kolumbii. Jakby tego było mało, następnego dnia, przed samym wyjazdem z Santiago na Mszy o 12:00, jeden z księży koncelebrujących odprawiał po polsku.

Po przyjedzie do Madrytu postanowiłem zrobić też niespodziankę innym odwiedzając biuro swojej firmy AmRest. Nawet strajk komunikacji miejskiej w stolicy Hiszpanii, przez który prawie spóźniłem się na samolot, nie popsuł mi tego miłego nastroju, w którym opuszczam Hiszpanię.

W końcu czas na podsumowania. Myśli i odczuć jest tak wiele, że postaram się to jakość ująć syntetycznie.

Wykorzystam tu dwa cytaty, które w czasie naszej wędrówki często powtarzał Henry. Oto pierwszy z nich:

Statek w porcie jest bezpieczny, ale nie do tego został stworzony.
John A. Shedd

Jeśli czytaliście mój poprzedni wpis o odwadze, to na zachętę jest wiele wspaniałych owoców tej właśnie cnoty. Wielu ludzi marzy, aby się wyrwać z kieratu, w którym tkwią. Pisząc to siedzę w samolocie wracając do Polski i mimochodem słucham dyskusji kilku osób, które wracają z jakiejś podróży służbowej. Wątki są dość typowe. Jeden gada na drugiego za plecami, szef mnie nie docenia, tyle daję firmie, a firma nie odwdzięcza mi się … Brrr. Brzmi to to jaki współczesne niewolnictwo.

Niestety strach często nas obezwładnia. Strach przed tym kim, będę, jak nie będę kimś, o zapewnienie sobie odpowiedniego bytu, uznania w oczach innych, czy np. o swoje bezpieczeństwo itd. Tkwienie w miejscu w żaden sposób nie zmniejsza ryzyka spełnienia się tych obaw. W absolutnie żaden! To tylko pozory.

No cóż. Parafrazując powyższe słowa Johna Shedd’a nie do tego zostaliśmy stworzeni, aby tkwić w jednym miejscu. Nagrodą za odwagę jest niesamowite poczucie wolności.

Kolejna obserwacja też pięknie ujęta jest w kolejnym cytacie, który przypomniał mi Henry to:

Podróżując odkrywamy, że wszyscy są w błędzie na temat innych krajów.
Aldous Huxley

W trakcie mojej pielgrzymki spotkałem wielu miłych ludzi i jeszcze więcej stereotypowego myślenia na temat Polski i Polaków. Wiele osób nie ma faktycznego pojęcia na temat tego, jaka jest Polska i Polacy. Z drugiej strony, mają oni często bardzo sztampowe wyobrażenia i sądy o naszym kraju. Miałem sporo dyskusji z wieloma osobami na ten temat. Chyba czasami udawało mi się choć trochę zmienić ten wizerunek.

Myślałem kiedyś nawet o tym, aby zostać ambasadorem. Nie wiem co mi w życiu jeszcze jest pisane. Tym niemniej podróżując po świecie często wchodzę w taką rolę i dobrze się w niej czuje.

Z drugiej jednak strony czy my, Naród Polski, jak to media próbują wzmacniać, „tak niezrozumiały i niedoceniany w świecie”, nie robimy tych samych kalek w stosunku do innych nacji? Biję się też we własne piersi. Przypomniała mi o tym słusznie Ania.
Weźmy przykład pierwszy z brzegu, tj. bardzo liczną w Polsce grupę Ukraińców. Obraz, jaki mamy, jest dość powszechny i stereotypowy.

Aby zatem nie popełniać błędu, o którym mówi Huxley, uczę się, aby nie wygłaszać generalnych opinii o żadnej z nacji. Takie uogólnienia są często nietrafne, pyszałkowate, a przez to mogą utrudniać kontakt z innymi. Myślę, że tę ostrożność w wygłaszaniu sądów można by zastosować we wszystkich dziedzinach życia. Ludzie mają często wątpliwości co do kwestii fundamentalnych takich jak, czy istnieje Bóg, jak powstał świat, co będzie z nami po śmierci itd. Z drugiej strony wypowiadamy z absolutną pewnością rzeczy trywialne, np. jutro będzie napewno taka pogoda, bo tak mówili w telewizji lub cytując jakieś ciekawostki przeczytane w gazetach lub książkach. Jest to z jednej strony niekonsekwentne, a z drugiej strony śmieszne. W końcu w Biblii też jest wiele rzeczy napisanych, a mimo to wielu z nas bardziej wierzy temu co piszą w gazetach. Dzieje się tak mimo, że żyjemy w epoce tzw. post prawdy i fake newsów.

Było już o odwadze i ostrożności w wygłaszaniu sądów. Teraz o czymś bardziej fundamentalnym, tj. czyli o sferze ducha, dość przez nas zaniedbywanej. Nie wiem czy ktoś robił jakieś badania na ten temat? Podejrzewam, że człowiek w zdecydowanej większości skupia się w swoim życiu na kwestiach dotyczących ciała. Jak zostaje dla ducha 10%, to myślę, że i tak ten procent mocno zawyżam.

To pielgrzymowanie było dla mnie dość udaną próbą przywrócenia pewnej równowagi w tym zakresie. Codzienny pełny Różaniec, ukierunkowana medytacja, czy wyciszenie to tylko niektóre z praktyk, które mi w tym pomogły.

Ktoś może zapytać, no i co ja z tego będę miał? Większy spokój wewnętrzny, którego nawet nie zburzyli jedni z naszych ”życzliwych” sąsiadów w domu nasyłając na nas w międzyczasie nadzór budowlany, więcej spontanicznej radości, mniej zmarszczek zakrzywionych do dołu, a więcej do góry, lepsze trawienie … tę listę mógłbym ciągnąć długo. No i jest w tym jeszcze coś najważniejszego. Jest to poczucie, że w trakcie pielgrzymowania byłem bliżej Boga i lepiej słyszałem Jego głos.

Z pełnym przekonaniem polecam wszystkim tego typu doświadczenie. Bez względu na światopogląd, sytuację materialną, rodzinna itd.

Na zakończenie kilka podsumowań bardziej technicznych.

Na dojście do Santiago de Compostela potrzebowałem zrobić 1 mln kroków przechodząc w sumie okolo 760 km w 28 dni. Wspiąłem się w tym czasie na w sumie na wysokość prawie 7000 metrów.

Po drodze towarzyszyły mi głównie słońce i temperatura oscylująca głównie między 2-10 stopni C. Bywały odcinki prawdziwej zimy z zamiecią, silnym wiatrem i miejscowym oblodzeniem. Spory deszcz pojawił się szczególnie w czasie ostatnich dni marszu w Galicji. Wszystkie cztery prowincje Hiszpanii, przez które przeszedłem, są godne polecenia.

Gdyby ktoś zastanawiał się, co ze sobą wziąć na taką wypraw mogę polecić następujące rzeczy:

1. Buty trekkingowe ponad kostkę, raczej choć trochę oddychające z Goretex lub czymś podobnym i podeszwą typu Vibram, np Mamut Mercury Mid II GTX.

2. Buty do kostki na zmianę, np. adidasy z GoreTexem.

3. Klapki, głównie pod prysznic i do chodzenia po schronisku.

5. Skarpety typu Smart Wool. Nie wełna Merino, od której nabawiłem się pęcherza na pięcie. Może być najwyżej jej domieszka.

6. Skarpety biegowe z mieszanki materiałów. Nie 100 % bawełna.

8. Spodnie typu soft shell.

9. Spodnie na deszcz typu hard shell.

10. Slipy trekkingowe, np. Brueback.

11. Polar przylegający.

12. Czapka z wełny lub mieszanki.

13. Bandana typu Buff.

14. Kurtka typu primaloft.

15. Cienka kurtka na deszcz, min. 2,5 warstwy.

16. Szybkoschnący ręcznik.

17. Kubek aluminiowy lub plastikowy.

18. Plastry typu Compeed na pęcherze.

19. Środek dezinfekujący, ale raczej nie piochtanina, bo brudzi. Najlepiej w sprayu.

20. Igły do przebijania pęcherzy.

21. Maść typu Voltaren na obrzęki

22. Środki przeciwbólowe i przeciwgorączkowe plus multiwitaminę na każdy dzień.

23. Plecak 45 + 10 L. Szczególnie polecam markę Deuter. Trochę cięższy niż np. Osprey, ale o wiele wygodniejszy ze świetnym pasem biodrowym i regulacją ramion.

24. Pokrowiec deszczowy na plecak, najlepiej w żywych kolorach typu pomarańczowy, żółty, jasnozielony. Idzie się sporo kilometrów wzdłuż ruchliwych tras.

25. Legginsy do spania lub na duży mróz.

26. Dwa T-shirty. Jeden z bawełny do spania, drugi z domieszką polyestru, np. drifit, gdyby zrobiło się ciepło w trakcie marszu.

27. Lekki śpiwór do 0 C.

28. Latarka czołówka.

29. Kosmetyczka z podstawowymi przyborami. Jeśli chodzi o płyn pod prysznic wystarczyła mi butelka o pojemności 200 ml mimo tego, że trochę mi z niej wyciekło i wykorzystywałem jej zawartość czasem też do małych przepierek.

30. Bidon lub Camel bag.

31. Dwie pary rękawiczek. Jedne bardziej wodoszczelne na deszcz i wiatry. Drugie bardziej przylegające na chłodne poranki.

32. Kijki z gumową podkładką.

Dla wierzących polecam też różaniec z 5 tajemnicami, a dla lubiących czytać ksiązki, blogujących lub piszących tablet z klawiaturą z portem bluetooth. Po co nosić ze sobą książki, jak można mieć to w tablecie.

O smarfonach nie trzeba nikomu przypomniać. Jest to świetna rzecz. Budzi rano, robi ładne zdjęcia i filmy, daje szeroki dostęp do informacji. Niektórzy mieli też ze sobą powerbanki. Mi generalnie nie było to potrzebne.

Koszty albergue to 5-10 EUR za nocleg.

Pensjonat: 20-30 EUR

Hotel: 35 EUR +

Posiłki: typowy zestaw obiadowy w Hiszpanii składający się z dwóch dań, deseru i napoju to koszt około 10 EUR

Śniadanie: 3 EUR +

Kolacja: albo samemu sobie coś ugotować w schronisku albo bar lub restauracja.

Nie liczcie też raczej po drodze na otwarte sklepy. Lepiej mieć zawsze ze sobą też trochę wody.

 

Medytacja XXIX. Hojność

Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie.
Mt 8, 10

Chęć poświęcania czasu, który dedykowałem i będę to kontynuował, na pisanie tego bloga wypływa z wdzięczności za to dobro, którego sam doświadczyłem i stale je otrzymuję. Nie ma co więc kisić tego wszystkiego tylko dla siebie. Wasze spore zainteresowanie, jest dla mnie motywacyjnym bonusem.

Poza tym:

Więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu

Dz Ap 20, 35

Opublikowano Biblia, Camino, ciekawostki, cud, Duch Św., Duchowość, El Camino, Hiszpania, Język, Leon, Meditation, Medytacja, myśli, Mądrość, pielgrzymka, Polish, Polska, Prostota, Pura Vida, sabbatical, Santiago, Spain, Spirituality, st james, Św. Jakub | Otagowano , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , | Dodaj komentarz

Pielgrzymka do Santiago de Compostela – Podsumowanie

Czas podsumować ten mój pierwszy projekt w ramach tegorocznego sabbaticalu. Zanim to zrobię jeszcze drobny dodatek do samej pielgrzymki. Mimo, że zakończyłem ją 05.03 docierając w dobrej formie do celu, po tym wydarzeniu, zupełnie niespodziewanie, znalazłem się następnego dnia w jeszcze innym ciekawym miejscu. Mowa tu o Fisterze, mieście nad Atlantykiem, gdzie kończy się przedłużenie szlaku Św. Jakuba.


Niektórzy pielgrzymi, tak jak Henry, po dotarciu do Santiago kontynuują swoją wędrówkę do tego miejsca, a konkretnie do Przylądka Finisterre, który w dawnych czasach był uważany za koniec świata.

Pożegnanie z Henrym. Film

Szczególnie interesujący jest tam cypel z latarnią morską i zboczem skalnym schodzącym do Atlantyku. Po dotarciu do tego miejsca pielgrzymi mogli, a niektórzy nadal to robią, palić na skalnych klifach swoje pielgrzymie ubrania i obmywać się w wodach Atlantyku.

Udałem się tam z Victorią i Ernesto, o których wspominałem wcześniej, wynajętym samochodem spod hotelu Parador de Santiago, w którym i oni i ja zatrzymaliśmy się.

Tour po Hotelu Parador de Santiago. Film

Przylądek Finisterre, cz 1. Film

Przylądek Finisterre, cz 2. Film

Gdy jechaliśmy po obiedzie jedną z bocznych ulic Fisterry siedząc na tylnym siedzeniu nagle zauważyłem idące trzy znajome sylwetki pielgrzymów. To Jun, Paolo, których już poznaliście, i drugi pielgrzym z Włoch, Werter. Ale spotkanie! Gdy opuściłem szybę samochodu i zawołałem do nich, stanęli jak wryci.

Podobne nieoczekiwane spotkanie przydarzyło mi się tego samego dnia wieczorem w Katedrze w Santiago. Po Mszy Św. nagle podeszło do mnie trzech innych pielgrzymów, których widywałem po drodze, Juan z Barcelony, Benjamin z Niemiec i Marta z Kolumbii. Jakby tego było mało, następnego dnia, przed samym wyjazdem z Santiago na Mszy o 12:00, jeden z księży koncelebrujących odprawiał po polsku.

Po przyjedzie do Madrytu postanowiłem zrobić też niespodziankę innym odwiedzając biuro swojej firmy AmRest. Nawet strajk komunikacji miejskiej w stolicy Hiszpanii, przez który prawie spóźniłem się na samolot, nie popsuł mi tego miłego nastroju, w którym opuszczam Hiszpanię.

W końcu czas na podsumowania. Myśli i odczuć jest tak wiele, że postaram się to jakość ująć syntetycznie.

Wykorzystam tu dwa cytaty, które w czasie naszej wędrówki często powtarzał Henry. Oto pierwszy z nich:

Statek w porcie jest bezpieczny, ale nie do tego został stworzony.
John A. Shedd

Jeśli czytaliście mój poprzedni wpis o odwadze, to na zachętę jest wiele wspaniałych owoców tej właśnie cnoty. Wielu ludzi marzy, aby się wyrwać z kieratu, w którym tkwią. Pisząc to siedzę w samolocie wracając do Polski i mimochodem słucham dyskusji kilku osób, które wracają z jakiejś podróży służbowej. Wątki są dość typowe. Jeden gada na drugiego za plecami, szef mnie nie docenia, tyle daję firmie, a firma nie odwdzięcza mi się … Brrr. Brzmi to to jaki współczesne niewolnictwo.

Niestety strach często nas obezwładnia. Strach przed tym kim, będę, jak nie będę kimś, o zapewnienie sobie odpowiedniego bytu, uznania w oczach innych, czy np. o swoje bezpieczeństwo itd. Tkwienie w miejscu w żaden sposób nie zmniejsza ryzyka spełnienia się tych obaw. W absolutnie żaden! To tylko pozory.

No cóż. Parafrazując powyższe słowa Johna Shedd’a nie do tego zostaliśmy stworzeni, aby tkwić w jednym miejscu. Nagrodą za odwagę jest niesamowite poczucie wolności.

Kolejna obserwacja też pięknie ujęta jest w kolejnym cytacie, który przypomniał mi Henry to:

Podróżując odkrywamy, że wszyscy są w błędzie na temat innych krajów.
Aldous Huxley

W trakcie mojej pielgrzymki spotkałem wielu miłych ludzi i jeszcze więcej stereotypowego myślenia na temat Polski i Polaków. Wiele osób nie ma faktycznego pojęcia na temat tego, jaka jest Polska i Polacy. Z drugiej strony, mają oni często bardzo sztampowe wyobrażenia i sądy o naszym kraju. Miałem sporo dyskusji z wieloma osobami na ten temat. Chyba czasami udawało mi się choć trochę zmienić ten wizerunek.

Myślałem kiedyś nawet o tym, aby zostać ambasadorem. Nie wiem co mi w życiu jeszcze jest pisane. Tym niemniej podróżując po świecie często wchodzę w taką rolę i dobrze się w niej czuje.

Z drugiej jednak strony czy my, Naród Polski, jak to media próbują wzmacniać, „tak niezrozumiały i niedoceniany w świecie”, nie robimy tych samych kalek w stosunku do innych nacji? Biję się też we własne piersi. Przypomniała mi o tym słusznie Ania.
Weźmy przykład pierwszy z brzegu, tj. bardzo liczną w Polsce grupę Ukraińców. Obraz, jaki mamy, jest dość powszechny i stereotypowy.

Aby zatem nie popełniać błędu, o którym mówi Huxley, uczę się, aby nie wygłaszać generalnych opinii o żadnej z nacji. Takie uogólnienia są często nietrafne, pyszałkowate, a przez to mogą utrudniać kontakt z innymi. Myślę, że tę ostrożność w wygłaszaniu sądów można by zastosować we wszystkich dziedzinach życia. Ludzie mają często wątpliwości co do kwestii fundamentalnych takich jak, czy istnieje Bóg, jak powstał świat, co będzie z nami po śmierci itd. Z drugiej strony wypowiadamy z absolutną pewnością rzeczy trywialne, np. jutro będzie napewno taka pogoda, bo tak mówili w telewizji lub cytując jakieś ciekawostki przeczytane w gazetach lub książkach. Jest to z jednej strony niekonsekwentne, a z drugiej strony śmieszne. W końcu w Biblii też jest wiele rzeczy napisanych, a mimo to wielu z nas bardziej wierzy temu co piszą w gazetach. Dzieje się tak mimo, że żyjemy w epoce tzw. post prawdy i fake newsów.

Było już o odwadze i ostrożności w wygłaszaniu sądów. Teraz o czymś bardziej fundamentalnym, tj. czyli o sferze ducha, dość przez nas zaniedbywanej. Nie wiem czy ktoś robił jakieś badania na ten temat? Podejrzewam, że człowiek w zdecydowanej większości skupia się w swoim życiu na kwestiach dotyczących ciała. Jak zostaje dla ducha 10%, to myślę, że i tak ten procent mocno zawyżam.

To pielgrzymowanie było dla mnie dość udaną próbą przywrócenia pewnej równowagi w tym zakresie. Codzienny pełny Różaniec, ukierunkowana medytacja, czy wyciszenie to tylko niektóre z praktyk, które mi w tym pomogły.

Ktoś może zapytać, no i co ja z tego będę miał? Większy spokój wewnętrzny, którego nawet nie zburzyli jedni z naszych ”życzliwych” sąsiadów w domu nasyłając na nas w międzyczasie nadzór budowlany, więcej spontanicznej radości, mniej zmarszczek zakrzywionych do dołu, a więcej do góry, lepsze trawienie … tę listę mógłbym ciągnąć długo. No i jest w tym jeszcze coś najważniejszego. Jest to poczucie, że w trakcie pielgrzymowania byłem bliżej Boga i lepiej słyszałem Jego głos.

Z pełnym przekonaniem polecam wszystkim tego typu doświadczenie. Bez względu na światopogląd, sytuację materialną, rodzinna itd.

Na zakończenie kilka podsumowań bardziej technicznych.

Na dojście do Santiago de Compostela potrzebowałem zrobić 1 mln kroków przechodząc w sumie okolo 760 km w 28 dni. Wspiąłem się w tym czasie na w sumie na wysokość prawie 7000 metrów.

Po drodze towarzyszyły mi głównie słońce i temperatura oscylująca głównie między 2-10 stopni C. Bywały odcinki prawdziwej zimy z zamiecią, silnym wiatrem i miejscowym oblodzeniem. Spory deszcz pojawił się szczególnie w czasie ostatnich dni marszu w Galicji. Wszystkie cztery prowincje Hiszpanii, przez które przeszedłem, są godne polecenia.

Gdyby ktoś zastanawiał się, co ze sobą wziąć na taką wypraw mogę polecić następujące rzeczy:

1. Buty trekkingowe ponad kostkę, raczej choć trochę oddychające z Goretex lub czymś podobnym i podeszwą typu Vibram, np Mamut Mercury Mid II GTX.

2. Buty do kostki na zmianę, np. adidasy z GoreTexem.

3. Klapki, głównie pod prysznic i do chodzenia po schronisku.

5. Skarpety typu Smart Wool. Nie wełna Merino, od której nabawiłem się pęcherza na pięcie. Może być najwyżej jej domieszka.

6. Skarpety biegowe z mieszanki materiałów. Nie 100 % bawełna.

8. Spodnie typu soft shell.

9. Spodnie na deszcz typu hard shell.

10. Slipy trekkingowe, np. Brueback.

11. Polar przylegający.

12. Czapka z wełny lub mieszanki.

13. Bandana typu Buff.

14. Kurtka typu primaloft.

15. Cienka kurtka na deszcz, min. 2,5 warstwy.

16. Szybkoschnący ręcznik.

17. Kubek aluminiowy lub plastikowy.

18. Plastry typu Compeed na pęcherze.

19. Środek dezinfekujący, ale raczej nie piochtanina, bo brudzi. Najlepiej w sprayu.

20. Igły do przebijania pęcherzy.

21. Maść typu Voltaren na obrzęki

22. Środki przeciwbólowe i przeciwgorączkowe plus multiwitaminę na każdy dzień.

23. Plecak 45 + 10 L. Szczególnie polecam markę Deuter. Trochę cięższy niż np. Osprey, ale o wiele wygodniejszy ze świetnym pasem biodrowym i regulacją ramion.

24. Pokrowiec deszczowy na plecak, najlepiej w żywych kolorach typu pomarańczowy, żółty, jasnozielony. Idzie się sporo kilometrów wzdłuż ruchliwych tras.

25. Legginsy do spania lub na duży mróz.

26. Dwa T-shirty. Jeden z bawełny do spania, drugi z domieszką polyestru, np. drifit, gdyby zrobiło się ciepło w trakcie marszu.

27. Lekki śpiwór do 0 C.

28. Latarka czołówka.

29. Kosmetyczka z podstawowymi przyborami. Jeśli chodzi o płyn pod prysznic wystarczyła mi butelka o pojemności 200 ml mimo tego, że trochę mi z niej wyciekło i wykorzystywałem jej zawartość czasem też do małych przepierek.

30. Bidon lub Camel bag.

31. Dwie pary rękawiczek. Jedne bardziej wodoszczelne na deszcz i wiatry. Drugie bardziej przylegające na chłodne poranki.

32. Kijki z gumową podkładką.

Dla wierzących polecam też różaniec z 5 tajemnicami, a dla lubiących czytać ksiązki, blogujących lub piszących tablet z klawiaturą z portem bluetooth. Po co nosić ze sobą książki, jak można mieć to w tablecie.

O smarfonach nie trzeba nikomu przypomniać. Jest to świetna rzecz. Budzi rano, robi ładne zdjęcia i filmy, daje szeroki dostęp do informacji. Niektórzy mieli też ze sobą powerbanki. Mi generalnie nie było to potrzebne.

Koszty albergue to 5-10 EUR za nocleg.

Pensjonat: 20-30 EUR

Hotel: 35 EUR +

Posiłki: typowy zestaw obiadowy w Hiszpanii składający się z dwóch dań, deseru i napoju to koszt około 10 EUR

Śniadanie: 3 EUR +

Kolacja: albo samemu sobie coś ugotować w schronisku albo bar lub restauracja.

Nie liczcie też raczej po drodze na otwarte sklepy. Lepiej mieć zawsze ze sobą też trochę wody.

Medytacja XXIX. Hojność

Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie.
Mt 8, 10

Chęć poświęcania czasu, który dedykowałem i będę to kontynuował, na pisanie tego bloga wypływa z wdzięczności za to dobro, którego sam doświadczyłem i stale je otrzymuję. Nie ma co więc kisić tego wszystkiego tylko dla siebie. Wasze spore zainteresowanie, jest dla mnie motywacyjnym bonusem.

Poza tym:

Więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu

Dz Ap 20, 35

Opublikowano Biblia, Camino, ciekawostki, cud, Duch Św., Duchowość, El Camino, Hiszpania, Język, Leon, Meditation, Medytacja, myśli, Mądrość, pielgrzymka, Polish, Polska, Prostota, Pura Vida, sabbatical, Santiago, Spain, Spirituality, st james, Św. Jakub | Otagowano , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , | Dodaj komentarz

March 5, 2018. Day XXIX

Route: Pedrouzo – Santiago de Compostela
Distance:  20 + 2 km (Total: 756 km)

Just as I wrote in my previous post this morning we planned to refrain from reaching Santiago de Compostela until tomorrow. Due to some unexpected circumstances we had to adjust a bit that plan though. I believe there was some Divine intervention in it. More on that below.

Animals on Camino. Film

Yesterday’s stage we ended in the last bigger town before Santiago de Compostela, i.e. Pedrouzo. We assumed there would be a choice of albergues there. Turns out they had only one municipal albergue open and without wi-fi to boot. That’s why we decided to find a B&B walking around the city a bit in the evening,
This morning as I was checking accommodation options just before Santiago I found out that generally most everything was still closed due to low season. Though I had already reserved a hotel for the following day in Santiago I had to be a bit flexible to accommodate this new situation. Besides I thought that thanks to such a change Henry, who is planing to continue his walk for another 3 days to Fisterra on the Atlantic coast, will have a chance to explore Santiago as well.
After making this logistics change we set out for the trail.

First view of Santiago. Film

We were counting to have breakfast somewhere along the way.
I must admit that the last 100 km are somewhat surprising in terms of poor availability of the pilgrim infrastructure.
As late as noon we were able to finally find a roadside store where we could buy some coffee. I also got us two donuts. As we were talking a bit over coffee and donuts with a pair of German pilgrims, Sara and Walter (granddaugther and her grandpa) I realized that having donuts today was very symbolic. It was while having donuts 25 days ago when I met Henry, my walking companion. Today we are finishing our walk and have them again. We have not eaten this pastry since then. There will be a few more symbolic moments later today.

After another 1,5h of walk we get to the first open restaurant.

The weather is very changeable and dark clouds are hanging over our heads. We enter the restaurant for a late brunch. As usual we order similar items, i.e. mixed salad with tuna and pulpo, i.e. octopus a la Gallego and of course wine.

Octopus on Camino. Film

After leaving the restaurant it turns out that in the meantime a huge downpour fell on Santiago and now the sky is sunny again; first time in many days like this. I can’t shake the feeeling the Almighty might have had something to do with it.

Second view of Santiago. Film

First view of the Cathedral in Santiago de Compostela. Film

We are slowly entering the city summarizing our experiences from the whole journey. Finally, a few hundred meters from our destination we spot one of the steeples of the Cathedral, where the remains of St. James, the Apostle, are buried. My heart begins to beat faster. We walk through one more gate leading to the main square, Plaza O Obradoiro, and in the end we are there!! The sun comes out from behind the clouds and lights up our happy faces. The Plaza is incredible quiet at that very moment. That silence reminds me a bit of the state I have been walking in throughout most of my Camino.

We are finally near the Cathedral. Film

Hoorey! We are at the Plaza O Obradoiro. Film

Then we go to the pilgrims office, where, after showing our pilgrim passports (credencial) with all the stamps we collected along the way, we will get a finisher’s certificate, Compostela.
I am served by a nice guy named Cesar. Learning his first name I say to him Ave Cesar …
Taking the opportunity I inquire him about a few statistics. He says that out of 380 pilgrims who came to Santiago last week there have been 6 people from Poland and 6 people from Canada. Interesting. Among the most numerous groups are Spaniards, Italians, Germans, French and South Koreans. It very much reflects the spectrum of nationalities we have met along the way.

Obtaining Credencial. Film

Then we go to the hotel that I booked earlier today while having lunch on Booking.com. This is still not the hotel I dreamed of staying at and made an earlier reservation at, the famous Parador de Santiago, which is right next to the Cathedral at the Plaza O Obradoiro. I decided to splurge at the end and reward myself for all those discomforts of sleeping in cold albergues with snoring pilgrims.

After check in, taking a shower I leave the hotel to get for the evening Holy Mass for pilgrims at 7:30 pm. Though the Cathedral is being renovated both inside and outside, the decorations you can see are breathtaking. The knowledge that one of the Jesus’s apostles is buried under the altar adds up to the gravity of the moment.
I try not to think too much about all that and focus on the Eucharist, i.e. Thanksgiving. I have got so much to be grateful for:
for reaching Santiago in good health and spirits, for meeting so many nice people on the way, for my new friend, Henry, for the prayers you have said for me, for my great family and for my life so far …

On my way to the Cathedral. Film

Altar at the Cathedral of Santiago de Compostela. Film

The priest celebrating the Mass surprises me at the begining by mentioning the countries of pilgrims who have arrived in Santiago that afternoon, i.e. Germany, Poland and Canada. Nice gesture.

The Holy Mass takes only half an hour including a short sermon. I stay a bit longer in the pew to gather all my thoughts I have come here with to offer to God.
Then I walk behind the altar to see if it will be possible to visit the tomb of St. James. Besides, I was wondering during the Eucharist, why, from time to time, I would see some hands emerge from behind the figure of St. James and hug him. I started guessing it must be some kind of pilgrims tradition. But to continue doing this during the Mass!? Madre mia!

Once I get there I see that there is only a handful of people left at the church. I walk up the figure, hug St. James and whisper something into his ear. When I go down to his tomb only Him, St. James and I are left at the Cathedral.

Hugging of St. James. Film

Entering the crypt of St. James, Cathedral of Santiago. Film

After this magnificent adoration leaving the Cathedral I once again enter Plaza O Obradoiro and admire its surroundings by night.

Then I wonder where to go and have some dinner. I want Henry to enjoy his time in the city by himself as well. The thought occurs to me that maybe I could visit again one of my company’s restaurants in the city. While walking through the old town a beautiful display of so called pinchos grabs my attention from one of the bars I pass. I go inside and see quite a crowd. There is only one stool left at the bar. I sit down.

It turns out that a couple sitting next to me at the bar was also at the Mass in the Cathedral. Small world, isn’t? They come from Uruguay but have lived in a number of places around the world in recent years. Right now they are based in Miami. Anyway, after an exchange of pleasantries the wife, Victoria, admits that after leaving the church they were talking about me. They argued if that guy sitting a few pews in front of them was a real pilgrim or just a tourist.
Ernesto, the husband, claimed that I could not be a pilgrim because of the type of good clothes I was wearing. Victoria told him I must have been one because I stayed in the pew after the Mass to pray by myself.

And here I am some 30 minutes later entering the same bar where they went and sitting down next to them. Funny coincidence or perhaps not?

A conversation like theirs could happen to many of . I was disarmed by Victoria’s openess to share it.

At the end of this interesting meeting and conversation over pinchos at the bar Victoria asks me an intimate question about the moment of conversion in my life. I give her the short of my spiritual life line highlighting especially one event a few years ago I went through with my wife, i.e. charismatic Baptism renewal in the Holy Spirit.

When leaving the bar they invite me to join them tomorrow on their car trip to Fisterra, a beautiful town on the Atlantic coast, where some pilgrims continue their walk after reaching Santiago de Compostela.

Tonight at the Cathedral I asked St. James and God for greater clarity on my calling … I did not have to wait long for the answer. It came during the dinner.

Meditation XXVIII. Courage

Do not be afraid
JPII

Is not all human life like a struggle?
Job 7, 1

Approaching with Henry our final destination today I decided to dedicate the Joyful Mysteries of the Rosary to all of you reading this blog praying for your Courage.

From my own experience I know how helpful it is in life to overcome my own limitations and fear to pursue the unknown, at times to go upstream. If we want to improve ourselves and our lives we need Courage to deal with the fear that may be paralyzing.

I have no doubt it is a Gift of the Holy Spirit that we can ask for and receive. When I was a child I used to fear a lot of things, which caused a lot of concern by my parents. And today …

I would consider Courage as one of my Strengths.

I feel none of you doubts that our life is an endless struggle. I do not mean here „the struggle to secure the means and well-being” but the battle with the evil.

The wise man Seneka understood it very well by saying:

To live means to fight

So in accordance with the meaning of my first name I want to WOJ- (fight) bringing -CIECH (joy) to the world.

I was reinforced in this calling today by St. James and God.

To be continued …

Opublikowano Bible, Biblia, Camino, ciekawostki, cud, Duch Św., Duchowość, El Camino, Hiszpania, Język, Leon, Meditation, Medytacja, myśli, Mądrość, pielgrzymka, Polish, Polska, Prostota, Pura Vida, sabbatical, Santiago, Spain, Spirituality, st james, Św. Jakub | Otagowano , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , | Dodaj komentarz

5 Marca, 2018. Dzień XXIX

Trasa: Pedrouzo – Santiago de Compostela
Dystans:  20 + 2 km (Razem: 756 km)

Tak jak pisałem w poprzednim wpisie, jeszcze dziś rano mieliśmy plan, aby wstrzymać się z dojściem do samego Santiago de Compostela do jutra. Dzień jednak pokazał, że trzeba było nieco zmodyfikować ten plan. Myślę, że sama Góra maczała w tym palce. Ale o tym za chwilę.

Pielgrzymujące zwierzęta. Film

Wczorajszy etap zakończyliśmy w ostatniej większej miejscowości przed Santiago de Compostela. Zakładaliśmy, że będzie tam spory wybór schronisk do wyboru. Okazało się, że było tylko jedno i to bez internetu. Zdecydowaliśmy się zatem na pensjonat. Dziś rano sprawdzając opcje noclegowe przed samym Santiago okazało się, że generalnie wszystko na razie pozamykane. Co prawda miałem zarezerwowany hotel w Santiago dopiero od jutra, ale w życiu trzeba być elastycznym. Poza tym pomyślałem też, że dzięki temu Henry, który planuje iść dalej do samego Atlantyku, do miasta Fisterra (około trzy dni wędrowania), będzie miał też trochę czasu, aby pokręcić się po Santiago. Po zmodyfikowaniu tego planu ruszyliśmy w drogę.

Pierwszy widok na Santiago. Film

Liczyliśmy, że gdzieś na trasie znajdziemy jakieś miejsce, żeby zjeść śniadanie. Muszę powiedzieć, że te ostatnie 100 km jest jakieś dziwne pod względem infrastruktury poza sezonem. Mało otwartych schronisk, większość barów pozamykana. Dopiero około 12:00 znaleźliśmy przydrożny sklep, w którym był automat z kawą. Ja kupiłem do kawy pączki, aby się choć trochę posilić. Gdy tak rozprawialiśmy z bardzo przyjemną dwójką pielgrzymów z Niemiec, Sarą i Walterem (wnuczka i dziadek) przed sklepem, zdałem sobie sprawę, że te pączki są bardzo symboliczne. To przy ich jedzeniu 25 dni temu poznałem Henrego, swojego towarzysza w tej wędrówce. Dziś kończymy Camino i znowu jemy pączki. Nie jedliśmy ich od tamtego czasu. Tego dnia będzie jeszcze więcej symbolicznych momentów.

Po kolejnych 1,5 godz marszu docieramy do pierwszej otwartej restauracji. Pogoda jak dotąd jest dość zmienna, a ciężkie chmury zwiastują sporą ulewę. Wchodzimy do restauracji na spóźniony śniadanio-obiad. Zamawiamy, jak zwykle, podobne rzeczy, tj. mieszana sałata z tuńczykiem i pulpo, czyli ośmiornica po galicyjsku. Do tego wino.

Ośmiornica na Camino. Film

Po wyjściu z restauracji okazuje się, że w międzyczasie przeszła spora ulewa i nad Santiago wyszło słońce. Pierwszy raz od dłuższego czasu. Czyżby Najwyższy przygotował dla nas coś ekstra?

Drugi widok na Santiago. Film

Pierwszy widok na Katedrę w Santiago. Film

Powoli wchodzimy do miasta podsumowując po drodze nasze wrażenia z drogi. W końcu jakieś kilkaset metrów od celu dostrzegamy między budynkami jedną z wież Katedry, w której są pochowane szczątki Św. Jakuba, apostoła. Serca bije nieco szybciej. Jeszcze przejście przez jedną z bram prowadzących na Plac O Obradoiro i w końcu jesteśmy na miejscu. Słońce wychodzi ponownie zza chmur i oświetla nasze radosne twarze. Do tego na samym placu jest niesamowita pustka. Trochę mi to przypomina ciszę, jakiej doświadczałem w drodze.

Jesteśmy w końcu pod Katedrą. Film

Hurra, jesteśmy na Placu O Obradoiro. Film

Następnie kierujemy się do biura pielgrzymów, w którym po okazaniu naszych opieczętowanych paszportów otrzymamy certyfikat ukończenia pielgrzymki, tzw. Compostelę. Obsługuje mnie tam bardzo miły człowiek o imieniu Cesar. Mówię więc mu Ave Cesar …
Przy okazji pytam o trochę statystyk pielgrzymich. Mówi, że w ostatnim tygodniu do Santiago przybyło w sumie około 380 pielgrzymów w tym 6 z Polski i 6 z Kanady. Ciekawe. Najliczniejszą grupę stanowią Hiszpanie, Włosi, Niemcy, Francuzi i Koreańczycy. Wszystko się zgadza. Rzeczywiście reprezentantów tych pięciu nacji spotykaliśmy najczęściej na trasie.

Wizyta po Credencial. Film

Potem idziemy do hotelu, które szybko zarezerowałem na Booking.com w trakcie obiadu na trasie. Nie jest to jeszcze ten mój wymarzony hotel, w którym będę się wylegiwał jutro, tj. słynny Parador de Santiago, który jest przy samej Katedrze na Placu O Obradoiro. Taką sobie postanowiłem zrobić nagrodę za te wszystkie niewygody po drodze. Podobno mają łóżka z baldachimem. Pożyjemy, zobaczymy.

Po dotarciu do dzisiejszego hotelu i toalecie ruszam do Katedry na Mszę Św. o 19:30 dla pielgrzymów. Mimo, że z zewnątrz i wewnątrz Katedra jest w remoncie, to co widać zapiera dech. Uczucie, że pod ołtarzem jest pochowany jeden z apostołów, tj. Św. Jakub, czyli po hiszpańsku Santiago, też wzmaga doznanie doniosłości tej chwili. Póki co staram się o tym nie myśleć, a skupić na Eucharystii, czyli Dziękczynieniu. Jest za co dziękować. Za dotarcie w dobrym zdrowiu i duchu do celu, za spotkanie tylu ciekawych ludzi po drodze, za mojego nowego przyjaciela Henrego, za wszystkie modlitwy za mnie, za moją wspaniałą rodzinę i za moje życie do tej pory…

Idę na Mszę Św. W Santiago de Compostela. Film

Ołtarz w Katedrze w Santiago de Compostela. Film

Ksiądz celebrujący zaskakuje mnie na początku wymieniając, z jakich krajów mogą być pielgrzymi na tej Mszy, wymienia Niemcy, Kanadę i Polskę. To ci, co doszli do Santiago po Mszy Św. dla pielgrzymów w południe. Ładny gest.

Msza Św., mimo, że z krótkim kazaniem, trwa tylko półgodziny. Zostaję dłużej w ławce, aby pozbierać to wszystko, z czym tu przyszedłem i ofiarować to Bogu.
Na sam koniec pobytu w Katedrze idę na tył ołtarza zobaczyć, czy da się dojść do Grobu Św. Jakuba. Poza tym zastanawiało mnie w czasie Eucharystii, że stale pojawiały się wokół szyi figury Świętego jakieś ludzkie dłonie. Zacząłem się domyślać, że chodzi o jakiś zwyczaj. Ale w trakcie Mszy Św? Madre mia!
Gdy dochodzę za ołtarz widzę, że w kościele jest już garstka ludzi. Dochodzę do figury i zgodnie z tradycją obejmuję też figurę Św. Jakuba szepcząc mu coś do ucha. Gdy docieram do Jego Grobu zostaję w kościele tylko On, Św. Jakub i Ja.

Objęcie figury Św. Jakuba. Film

Wejście do krypty Św. Jakuba Apostoła w Katedrze w Santiago. Film

Po tej niezwykłej adoracji wychodzę jeszcze raz na Plac O Obradoiro i podziwiam Katedrę i jej otoczenie po zmroku.

Potem zastanawiam się, gdzie pójdę na kolację. Nie chcę zawracać Henremu gitary. Niech ma też wieczór dla siebie. Myślę, aby pójść do jednej restauracji mojej firmy. Po drodze jednak zatrzymuje mnie widok tzw. Pinchos, czyli takich małych zakąsek różnego rodzaju w jednej z restauracji. Wchodzę, widzę, że sporo ludzi. Przede mną jedno wolne miejsce przy barze. Siadam.

Okazuje się, że para siedząca obok mnie też była też na Mszy Św. w katedrze. Oboje pochodzą z Urugwaju, ale mieszkają od kilku dobrych lat w różnych miejscach na świecie. Akurat teraz w Miami. Tak czy inaczej, po wymianie miłych uprzejmości ona, Victoria, zdradza mi, że siedzieli kilka ławek za mną w kościele i po Mszy trochę się sprzeczali z mężem, Ernesto, czy ten gość, czyli ja, jest jakoś szczególnie uduchowiony czy nie? Ernesto, jak to często my mężczyźni, był raczej sceptyczny. Twierdził, że pielgrzym w „dobrych ciuchach” to pewnie jakiś raczej świecki turysta-pielgrzym tak jak oni. Victoria zwróciła uwagę na to, że po Mszy zostałem jeszcze żeby się modlić.

Śmieszna dyskusja, prawda? Z drugiej strony, samo życie. Taka dyskusja mogłaby się zdarzyć każdemu z nas. Rozbraja mnie ich szczerość.

Pół godziny poźniej nasze drogi się schodzą w tym niemałym mieście właśnie w tym barze. Na koniec blisko 2 godzinnej wspólnej rozmowy przy barze Victoria pyta mnie o historię mojego nawrócenia. Streszczam jej swoją linię życia w kilku słowach mówiąc, że szczególnie zbliżył mnie do Boga Chrzest w Duchu Św. w Odnowie kilka lat temu. Widzę łzy wzruszenia i wdzięczności w jej oczach. Ernseto też jest jakoś przejęty. Zapraszają mnie na koniec na wspólną wycieczkę jutro do Fisterry nad Atlantykiem i generalnie abym odwiedził ich w Miami lub gdziekolwiek będą.

Św. Jakuba i Boga prosiłem dziś m.in. o lepsze światło dla swojego powołania … Na odpowiedź nie musiałem długo czekać. Nadeszła w czasie tej kolacji.

Medytacja XXVIII. Odwaga

Nie lękajcie się
JPII

Czyż nie do bojowania podobny byt człowieka?
Hi 7, 1

Zdążając dziś z Henrym do Santiago de Compostela postanowiłem dzisiejsze Tajemnice Radosne odmawiać w intencji Was wszystkich czytających tego bloga z prośbą o Odwagę, czy Dar Męstwa dla Was.

Sam wiem o tym dobrze, że jest to coś, co pomaga mi w życiu, aby przełamywać stale siebie, iść w nieznane, czy czasem pod prąd. Jeśli chcemy zmieniać siebie i swoje życie na lepsze potrzebna jest też Odwaga. Czyli przełamywanie siebie pomimo strachu, który czasami może nas paraliżować.
Nie mam też wątpliwości, że jest to Dar, o który można prosić i go otrzymać. Będąc małym dzieckiem bałem się bardzo wielu rzeczy. Aż się rodzice martwili, co to będzie dalej ze mną. A dziś ….
Odwagę mógłbym zapisać po stronie MA. Dla tych nieobeznanych z Księgowością jest jeszcze strona, WINIEN.

Chyba nikt z Was nie ma wątpliwości, że życie jest nieustanną walką. Nie mam na myśli walki o tzw. byt, ale o walkę ze złym. Aby stanąć do walki i ją wygrać niezbędne jest nasze męstwo. Wiedział też o tym Seneka, który twierdził że:

Żyć znaczy walczyć

Chcę zatem w zgodzie ze znaczeniem swojego imienia WOJując nieść poCIECHę światu. Tak widzę swoje powołanie, w którym utwierdził mnie dziś Bóg i Św. Jakub.

Ciąg dalszy nastąpi …

Opublikowano Biblia, Camino, ciekawostki, cud, Duch Św., Duchowość, El Camino, Hiszpania, Język, Leon, Meditation, Medytacja, myśli, Mądrość, pielgrzymka, Polish, Polska, Prostota, Pura Vida, sabbatical, Santiago, Spain, Spirituality, st james, Św. Jakub | Otagowano , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , | Dodaj komentarz

March 4 , 2018. Day XXVIII

Route: Melide – Pedrouzo
Distance:  37 km (Total: 734 km)

During the last two days we walked almost 80 km. With the hilly terrain and the continuous rain it was quite a challenge. We are gla we did this as we have only 20 km left befor Santiago. Nevertheless we are not planning to get there tomorrow. Personally, I m not in a hurry. I booked a hotel there for the 6.03 and a train ticket to Madrid for 07.03. a bilet powrotny do Madrytu na 07.03. Besides, I wish to cherish the last kilometers of our walk and stay for the last night at a so called Polish Albergue, which is on a hill roughly 5 km from our final destination. Henry is planning to walk to Fisterra, a town on the Atlantic coast, which is another 100 km walk. Anyway, he decided to keep me company all the way to Santiago. How nice of him!

Back to yesterday we got to Melide very late. Because of this I was also delayed coming to a Holy Mass in the evening there. Once I got to church I was surprised to see that at a moment in time where in Poland there would be a time for a short homily, at that church it was past Transfiguration already. These „fast” Masses are unfortunately common in Western countries.

The albergue, we stayed in Melide was perhap even more noisy than the previous one. A roup of pilgrims from Argentina raised the level of decibels in the dining room by 10 every hour.
If you look for peace and quite during your walk in the last 100 km I strongly advise not to stay at albergues, like we did today. Instead we stayed at a small B&B.

The weather today was again quite capricious. I think I changed my clothes 4 times, putting on and off my rain pants and jacket. Compared to yesterday, though, it did not rain as much.

In our hike today we could see some new elements in the environment, i.e. eucaliptus trees and citrus trees here and there. As for the former, walking walking through a patch of forest, which seemed recently grubbed up, I was inhaling the the volatile oils released from the Eucalyptus… What a feeling!

Steppin stones near Melide. Film

Citrus trees in Galicia. Film

Apart from that there were a few elements of fauna along the way. First I heard some squealing of the hogs probably loaded on truck en route to a slaughter house. Then I saw some quietly grazing animals of different kinds. At the end, at the cheese festival in Arzua, so called finished products.

Galician flavors. Film

After about 14 km walk we get to the city of Arzua. There I can see some commotion. The neon sign I saw while entering the city mentioning a cheese festival, is taking its shape in front of me eyes. Crowds of people carrying plastic bags with lots of cheese and some other goodies inside. We get off the Camino trail and follow our noses to see where all the action is.

As a side note, I have a feeling most of the peregrinos generally rush from hostel to hostel not stopping along the way and not visiting places of interest. Then they get to an albuerge and are cooped up with others there droning on.

Back to the cheese festival, it turns out to be quite a fiesta. There are many stalls offering Galician and Spanish delicacies just like churros, cheeses, bread, meat, pastry. Looking at one of the stands the brand looks familiar, doesn’t it?

Somewhere in the background of it all I hear music I am trying to get closer to. Banda de Musica, i.e. a youth band, is playing all kinds of hits in a kind of medley. Just watch and listen below.

Cheese festival in Arzua. Film

Concert. Film

Though it is lunch time I have to walk on. There are still over 20 km to go. Unfortunately my battery in the watch needs urgent recharging. Since it is measuring all kinds of things along the way I have to charge it once every three days. For the next 13 kilometers all places like bars, restaurants, albergues are closed. All I can see is some empty bottle. I walk around some close hostels in search of an electric socket. To no avail. Finally the watch goes dead. I knock on the door of one farm and ask a lady for help by plugging it for just a few minutes. I take the opportunity to rest a bit then. Though it has been over 20 days since I developed a blister on my right heel, it still bothers me.

Close to our destination I pass a peculiar sight. A certain couple is walking in the opposite direction (some people do a so called return Camino) and they are walking with a donkey carrying some of their things. Cool!

Finish for today. Film

Meditation XXVII. Full Joy.

These things I have spoken to you, that my joy may be in you, and that your joy may be f

J 15, 11

Today is the fourth Sunday of Lent, so calle Laetare, i.e. rejoice…

Thus I meditate on the topic of Joy, and Full Joy. This is a state we all want to experience in our lives. This is what God wants for us as well, and there quite a few references in the Bible proving this.
Many a time, however, we tend to mix Joy and Pleasure.

The former is one of the so calld fruits of the Holy Spirit, which comes from our heart. Pleasure is something we derive from the outside that gives us a similar though short-term feeling. It is initiated externally when, e.g. we buy ourselves something or receive it from somebody. This distinction is pretty important.

How come, then, there is so much saddness in us? You can see that with non believers and believers. Suffice it to look around at church. Logically this must come from the fact that we actually lack real faith and therefore Holy Spirit does not dwell in us. This void is then filled with the other guy from down below. The sign of it are our are those frowned and serious face we wear.

So what is the recipe for Full Joy? Being with Him, in Him. Without Him there is big emptiness and sadness.

Always be full of joy in the Lord. I say it again–rejoice
Phl 4,4


My soul does magnify the Lord,
and my spirit has rejoiced in God my Saviour
Magnificat

Opublikowano Biblia, Camino, ciekawostki, cud, Duch Św., Duchowość, El Camino, Hiszpania, Joy, Język, Leon, Meditation, Medytacja, myśli, Mądrość, pielgrzymka, Polish, Polska, Prostota, sabbatical, Santiago, Spain, Spirituality, Św. Jakub | Otagowano , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , | Dodaj komentarz

4 Marca, 2018. Dzień XXVIII

Trasa: Melide – Pedrouzo
Dystans:  37 km (Razem: 734 km)

Przez ostatnie dwa dni pokonaliśmy prawie 80 km. Biorąc po uwagę bardzo pofałdowany teren i deszczową pogodę jest to spory wyczyn. Cieszymy się z tego, bo do Santiago zostało tylko 20 km. Mimo to, nie planujemy tam dojść jutro, tj. poniedziałek. Osobiście mi się aż tak nie spieszy. W Santiago zarezerwowałem hotel na 6.03, a bilet powrotny do Madrytu na 07.03. Poza tym chcę się delektować ostatnimi kilometrami tej wędrówki i zatrzymać w tzw. Polskim schronisku na wzgórzu ok 5 km od Santiago. Henry, choć planuje iść jeszcze około 100 km do wybrzeża Atlantyku, postanowił, że będzie mi towarzyszył do samego końca. Jak miło.

Wracając jeszcze do wczoraj, dotarliśmy do Melide dość poźno. Przez to trochę się spóźniłem na Mszę Św. w sobotę wieczór. Po dotarciu do kościoła zdziwiło mnie, że w momencie, w którym w Polsce jest mniej więcej kazanie, tu już było po Podniesieniu. Te „szybkie” Msze Św. to niestety nierzadka sprawa w krajach Zachodnich.

Albergue, w którym się zatrzymaliśmy było chyba jeszcze bardziej hałaśliwe, niż to ostatnie. Grupka osób z Argentyny mniej więcej co godzinę zwiększała poziom decybeli swoich rozmów w jadalni o 10 decybeli. Jeśli ktoś szuka spokoju i wyciszenia na pielgrzymce to na ostatnich 100 km odradzam schroniska. Zamiast tego można zatrzymać się w pensjonatach, tak jak my dzisiaj.

Pogoda w trakcie dzisiejszego marszu była bardzo zmienna. Chyba cztery razy ubierałem rzeczy przeciwdeszczowe lub je zdejmowałem z siebie na trasie. W sumie jednak w porównaniu z wczoraj padało niewiele.

W trakcie marszu pojawiły się dzisiaj nowe elementy w otoczeniu, tj. lasy eukaliptusowe oraz gdzieniegdzie drzewa cytrusowe. Co do tych pierwszych idąc przez obszar niedawno wykarczowany upajałem się wonią unoszących się w powietrzu eukaliptusowych olejków eterycznych. Wspaniałe uczucie.

Kamienie milowe niedaleko Melide. Film

Cytrusy w Galicji. Film

Ponadto na trasie było też sporo akcentów fauny. Najpierw idąc rano słyszałem kwiczenie prosiaków wywożonych chyba na ubój. Potem spokojnie pasące się zwięrzęta różnej maście. Na koniec, na festiwalu sera, o czym za chwilę, w mieście Arzua, tzw. wyroby gotowe.

Galicyjskie klimaty. Film

Po 14 km marszu dochodzimy do miasta Arzua, w którym już z daleka widać jakieś poruszenie. Wchodząc do miasta widzę napis w formie neonu, że odbywa się tam festiwal sera. Za kilkset metrów spotykamy tłumy ludzi z reklamówkami, w których są rozmaite gatunki sera. Idziemy tym tropem, aby zobaczyć gdzie to wszystko się dzieje, zbaczając z naszego szlaku.

Na marginesie, mam nieodparte wrażenie, że większość pielgrzymujących generalnie pędzi od schroniska do schroniska, nie zatrzymując się raczej po drodze i nie odwiedzając ciekawych miejsc. Potem siedzą w tych schroniska i się „kiszą” lub ględzą całe wieczory. Taki mamy klimat ….

Wracając do Festiwalu Sera, okazuje się być to spora impreza. Są nie tylko stragany pełne galicyjskich i hiszpańskich smakołyków jak churros, sery, pieczywo, mięso, ciasta. Jest też znajomo wyglądająca mi marka restauracyjna, chociaż … nie to jakaś podróba …

W tle tego wszystkiego słyszę muzykę, do której cały czas zmierzam. Po wielkim namiotem gra Banda de Musica, czyli młodzieżowa orkiestra dęta i to jak! Próbka na filmie poniżej.

Festiwal sera w Arzua. Film

Koncert. Film

Mimo, że już jest pora obiadowa, trzeba iść dalej. Jeszcze około ponad 20 km tego dnia mamy do przebycia. Niestety po drodze widzę, że słabnie mi bateria w zegarku. Ponieważ mierzy on stale różne rzeczy trzeba go ładować co ok. 3 dni. Przez najbliższe 13 km po drodze wszystko jest zamknięte. Tylko puste butelki. Obchodzę jakieś zamknięte schroniska w poszukiwaniu kontaktu do ładowania. Nic. W końcu zegarek pada. Pukam zatem do jednego z gospodarstw z prośbą o włączenie tego urządzenia na kilka minut to kontaktu. W tym czasie trochę wypoczywam. Mimo, że mineło już chyba 20 dni od pojawienia się odcisku na stopie, co jakiś czas się on odzywa.

Blisko celu mijam na trasie ciekawostkę. Oto pewna para maszeruje w kierunku przeciwnym (część osób decyduje się na tzw. Camino powrotne) i to z osłem, który niesie część bagażu.

Finisz na dziś. Film

Medytacja XXVII. Radość pełna.

To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna.

J 15, 11

Dziś czwarta niedziela Wielkiego Postu, tzw. Niedziela Laetare, czyli Raduj się …

Medytuję zatem na temat Radości i to tej Pełni Radości. Radość to stan, którego pragniemy chyba wszyscy. Tego pragnie też dla nas Bóg, o czym wielokrotnie jest mowa w Biblii. Wielokrotnie jednak ludzie mieszają jednak ze sobą pojęcie Radości i Przyjemności. To pierwsze to jeden z tzw. Owoców Ducha Św., który pochodzi z naszego wnętrza. Przyjemność, to coś z zewnątrz, co daje nam nieco podobny, choć krótkotrwały stan zadowolenia, jednak jest inicjowane poza nami. Dzieje się tak np. gdy sobie coś ładnego kupię lub otrzymam od kogoś. To rozróżnienie jest dość istotne.

Skąd więc jest tyle smutku w nas? Widać to wśród niewierzących lecz również i wierzących. Wystarczy rozejrzeć się po kościele. Logicznie rzecz ujmując bierze się to chyba z braku w nas wiary, a przez to Ducha Św. Wtedy tę pustkę wypełnia ten drugi gość z dołu. Znakiem tego są wtedy takie skwaszone miny.

Jaka jest zatem recepta na pełnię radości? Bycie z Nim, w Nim. Bez Niego jest pustka i wielka smuta.

Radujcie się zawsze w Panu; jeszcze raz powtarzam: radujcie się.
Flp 4,4


Wielbi dusza moja Pana
I raduje się duch mój w Bogu, moim Zbawcy
Magnificat

Opublikowano Biblia, Camino, ciekawostki, cud, Duch Św., Duchowość, El Camino, Hiszpania, Język, Leon, Meditation, Medytacja, myśli, Mądrość, pielgrzymka, Polish, Polska, Prostota, sabbatical, Santiago, Spain, Spirituality, Św. Jakub | Otagowano , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , | Dodaj komentarz

Mar 3, 2018. Day XXVII

Route: Portomarin – Melide
Distance:  38,5 + 1,5 km (Total: 697 km)

The last afternoon and evening at an albergue was a bit of a nuisance because of endless talk of the people inside. Unfortunately this is one of the downsides of the last 100 km on the way.

It is a weird feeling sometimes to be able to understand several conversations happening around me in different languages. On one hand, I have some satisfaction coming from the years of my linguistic passions. I can feel like a spy who is privy to all what’s happening around me. On the other hand, most of the content is pretty lame and discouraging.
The Poles have a tendency to attribute some good qualities to other nations, especially the Western ones. Well. Generally, regardless of the language, what tends to flow out of people’s mounths are the same platitudes, cliches and gosspining we hear in Poland. Obviously, it is hard to write a blog being around such a ruckus.

In the morning I could not wait to hit the road again and be away from that senseless human logorrhea.

Just like yesterday the day started with a huge weather bonus as for Galicia. After endless downpour all night long the first 1,5 h of our walk was surprisingly sunny and nice.

The plan for today was pretty ambitious. I wanted to walk about 40 km to be very close to Santiago on the last two days. Besides, it is raining all the time. So once I get into the walking rhythm I can go on and on.
I was not sure if Henry would be up to that distance challenge. On top of it, I wanted to escape the newly met pilgrims who were just overwhelming with their constant yammering. We wil see if this escape strategy works, or not?

Drying on Camino. Film

The weather on our journey was very changable with majority of the moments of heavy rain. I must admit I admire how waterproof my Mamut shoes are despite frequent crossings of muddy trails, walking through streaming water etc. I think using of the boots impregnate from time to time adds up another protective layer. Generally I can highly recommend the brand Mamut for hiking gear. Thank you Mamut!

Once we reach the city of Palace del Rei after 24 km we are not giving up and continue our walk. I sometimes wonder where is this all rain coming from? It is raining and raining and the trails turn into streaming rivers at times.

After another few kilometers I see another directional sign with a remaining distance and some doodles in English on it. The doodles actually capture very well my own feelings. Walking in the afternoon you have a chance to be just with yourself. After all this was my motivation all along for today.

Flooding on Camino. Film

After just over 7 hours of clean walk in the rain we get to Melida. Today we set a new daily record having covered 40 km, making 54 k steps and climbing 860 m. We are in good shape. It is only a stone’s throw from here to Santiago. A mere 51 km.

Entry into Melide. Film

Meditation XXVI. What is the most important thing?

Seek the Kingdom of God above all else (…) and he will give you everything you need
Mt 6, 33

I want so many things at the same time. In the end it is about desiring really only one thing. Strive to promote and fullfill his Glory and live his Will. Live mainly for it. As the Jesuits say,

Chcę tyle rzeczy na raz. Tak naprawdę jednak chodzi o to, aby pragnąć jednej rzeczy. Starć się najpierw o to, aby głosić Chwałę Bożą i pełnić Jego wolę. Żyć głównie dla niej. Jak mówią Jezuici, and it is about doing things for the greater glory of God.

This may sound a bit abstract. After a longer thought it turns out to have deep sense. Relying on oneself, or others thinking about us is very shaky. Our ego will lead us astray. He is the best anchor.

A well known Czech priest and writer, Tomas Halik, entitled one his books, Hooray, I am not God. Indeed how would the world look like if I was God!? What a huge responsibility!

In peace I will lie down and sleep, for you alone, O LORD, will keep me safe
Ps 4

Opublikowano Bible, Biblia, Camino, ciekawostki, cud, Duchowość, El Camino, English, Hiszpania, Język, Leon, Meditation, Medytacja, myśli, Mądrość, pielgrzymka, Polish, Polska, Prostota, sabbatical, Santiago, Spain, Spirituality, Św. Jakub | Otagowano , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , | Dodaj komentarz

3 Marca, 2018. Dzień XXVII

Trasa: Portomarin – Melide
Dystans:  38,5 + 1,5 km (Razem: 697 km)

Ostatnie popołudnie i wieczór w albergue był dość uciążliwy ze względu na nieustanną gadaninę pielgrzymujących. Jest to niestety spory minus dla mnie tych ostatnich kilkudziesięciu kilometrów drogi do Santiago. Jest to dosyć dziwne uczucie, gdy rozumiem się rozmowy toczące się w różnych językach wokół mnie. Z jednej strony jest to jakaś satysfakcja, że lata mojej pasji lingwistycznej procentują w takich sytuacjach, gdzie mogę być trochę jak szpieg, który rozumie wszystko, co się wokół niego dzieje. Z drugiej strony, zawartość i format prowadzenia tych rozmów jest dość zniechęcający. Polacy mają tendencję przypisywania innym nacjom, zwykle zachodnim, jakiś szczególnych cech. Cóż. Generalnie bez względu na język, z ludzkich ust płyną przeważnie te same banały, które słyszymy w Polsce. Trudno w takich warunkach pisać bloga, a tym bardzie medytować.

Rano już się nie mogłem doczekać kiedy ruszę w trasę i będę z dala od tego bezsensownego ludzkiego słowo-toku.

Tak jak wczoraj dzisiejszy dzień zaczął się znowu bonusowo. Po całonocnych opadach i dzisiejszym deszczowym i wietrznym poranku pierwsze 1,5 godziny drogi było zaskakująco przyjemne, jeśli idzie o aurę.

Plan na dziś miałem dość ambitny. Chciałem przejść niecałe 40 km, aby ostatnie etapy przed Santiago były znacząco krótsze. Poza tym, jak ciągle tak pada, to jak już wpadnę w ten rytm to mogę iść i iść. Nie byłem pewien, czy Henry porwie się też na ten ambitny plan. Poza tym chodziło mi też o to, aby oderwać się trochę od tych nowych pielgrzymów, których zaczyna być coraz więcej w schroniskach na trasie. Czy skutecznie, to się okaże?

Pogoda na trasie była generalnie dość zmienna z przewagą sporych fragmentów ulewnego deszczu. Musze przyznać, że podziwiam swoje buty firmy Mamut, które pomimo sporego kontaktu z wodą i przeprawiania się przez niejeden wartki strumień, pozostają w środku suche. Pewnie pomaga też impregnat, który regularnie stosuję. Generalnie polecam markę Mamut jeżeli chodzi o odzież i obuwie na tego typu eskapady.

Suszenie na Camino. Film

Casanova na Camino. Film

Po dojściu do miasta Palace del Rei po 24 km nie pękamy, jak większość pielgrzymów, i idziemy dalej. Zastanawiam się, skąd tyle tego deszczu w Galicji? Pada i pada, a ścieżki są bardzo błotniste i czasem zamieniają się w rwące potoki.

Powódź na Camino. Film

Po kolejnych kilku kilometrach widzę kolejny słup kierunkowy z informacją o odległości i nagryzmolonym tekstem, które dość trafnie ujmuje moje uczucia. Podążając popołudniu masz szansę na to by pobyć trochę sam ze sobą. Tak była moja motywacja od samego początku i tak się stało.

Po ponad 7 godzinach czystego marszu w ulewie docieram do miasta Melida. Mimo, że przeszlśmy dziś rekordowy dystans 40 km kilometrów robąc 54 tys kroków i wznosząc się w sumie na 860 m, jesteśmy w dobrej formie. Stąd już żabi skok do Santiago. Tylko 51 km.

Wejście do Melide. Film

Medytacja XXVI. Co jest najważniejsze?

Starajcie się naprzód o królestwo Boga (…), a to wszystko będzie wam dodane
Mt 6, 33

Chcę tyle rzeczy na raz. Tak naprawdę jednak chodzi o to, aby pragnąć jednej rzeczy. Starć się najpierw o to, aby głosić Chwałę Bożą i pełnić Jego wolę. Żyć głównie dla niej. Jak mówią Jezuici, robić wszystko ze względu na większą chwałę Bożą.

Brzmi to trochę abstrakcyjnie. Po głębszym zastanowieniu jednak ma to głęboki sens. Zakorzenianie siebie, swojego poczucia wartości w innych jest bardzo chwiejne. To samo dotyczy samego siebie. Nasze ego często prowadzi nas na manowce. Najlepszą kotwicą jest On sam.

Znany czeski ksiądz, autor wielu poczytnych książek, Tomas Halik, zatytułował jedną ze swoich książek Hurra, nie jestem Bogiem. Jaki marny byłby świat, gdyby ja nim był! Jaka to odpowiedzialność!

Spokojnie zasypiam, kiedy się położę, bo tylko Ty jeden, Panie, pozwalasz mi życ bezpiecznie
Ps 4

Opublikowano Biblia, Camino, ciekawostki, cud, Duchowość, El Camino, Hiszpania, Język, Leon, Meditation, Medytacja, myśli, Mądrość, pielgrzymka, Polish, Polska, Prostota, sabbatical, Santiago, Spain, Spirituality, Św. Jakub | Otagowano , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , | Dodaj komentarz

March 2, 2018. Day XXVI

Route: Sarria – Portomarin
Distance: 22+2 km (Total: 657 km)

They say about the province of Galicia that it rains here all the time. Indeed we experienced that yesterday, we experienced it today.

As I mentioned before, Sarria is a place from which many pilgrims initiate their journey. We could see that yesterday at our albergue and today on the way. Though it is still not a crowd you can feel a change of the dynamics.

I am so happy to be walking at this time of the year! So far it has been relatively empty at the albergues and quiet. Silence, peace. This is helping achieving a meditative state, meeting God and other person. In a crowded environment human encounters tend to be very shallow.

Today’s stage was one of the most scenic I have walked so far. The first 2,5 hours of march were even without rain. It felt like a miracle. Yes, I know that some of you are praying for me so this good weather should not come as no surprise.

It is Friday today so I go through the Sorrowful Mysteries of the Rosary and what I see again on my side while going over Crowing with the Thorns, … a line of barbed wire…

The Galician landscape is very agricultural. The smells are very farmlike. Some weird looking buildings attract my attention. It turns our that they are actually some kind of granaries.

Another thing that impresses me along the way are multiple stream flowing across or along the trail. It looks spectacular! I was so lost in my admiration of the surroundings in the morning that I stepped into a „mine field”, or „cow patty”. This was for good luck obviously. An hour later I my boots received a proper shower under a strong sideroad waterfall.

Strong waterfalls on the Camino. Film

Camino on the water. Film

After about 14 km of walking I reach a colorful sign which informs that only 100 km remain to get to Santiago. Yipee!

Only 100 km left. Film

Just before the city of Portomarin there is another decision to be made. Which way to go to the city. I choose the historical trail. At some point I get toa narrow gorge carved out on the rocks, slippery stones which means snail pace to climb down. Just before that I see sheep in a dog yoga position. A funny look.

Meditation XXV. Anger

Be angry and do not sin; do not let the sun go down on your anger
Eph 4, 26

I tend to get angry at times, though it usually passes by quickly. I am very thankful for this emotion and the fact that I do not supress it. The anger that is kept inside us often leads to depression or passive-aggressive behaviors.

Anyway the aftermath of angry reactions can be gruesome. So I often meditate in moments of sustained anger on the fragment in which Jesus calms down the waters of the Lake Galilee. I learned that from Orzech, the charismatic priest I mentioned earlier.

There are moments, though, when a situation proving my anger comes suddenly. It is hard to calm it down with meditation.

Obviously all comes from within. So one has to take a good look at those angry feelings, tame them. Chances are, they will teach us something.

At the end of the day I very much value the recommendation from St. Paul letter to Ephesians we both remembered with Ania from our premarital courses.

do not let the sun go down on your anger

I wish …

Opublikowano Bible, Camino, ciekawostki, cud, Duchowość, El Camino, English, Hiszpania, Język, Leon, Meditation, Medytacja, myśli, Mądrość, pielgrzymka, Polish, Polska, Prostota, sabbatical, Santiago, Spain, Spirituality, st james, Św. Jakub | Otagowano , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , | Dodaj komentarz