5:15 rano, Boarding na lotnisku we WRO
Wybaczcie, że przez dłuższy czas nie odzywałem się na tym blogu. Po miesięcznej nieobecności w domu z powodu pielgrzymki do Santiago nazbierało się trochę zaległości. Poza tym przystąpiłem do realizacji i przygotowań do kilku kolejnych projektów planowanych na ten rok. Szczególnie jeden z nich pochłania ostatnio sporo mojego czasu. Napiszę o nim więcej, gdy nadejdzie właściwy moment…
Dziś kilka słów na temat drugiego z 10 tegorocznych sabbaticalowych zamierzeń, które niedawno udało mi się zrealizować wraz z całą rodziną. Była to nasza wspólna pielgrzymka do Ziemi Świętej.
Wiele miesięcy temu udało mi się za niewielkie pieniądze kupić bilety lotnicze do z Wrocławia do Tel Avivu, i to w środku samego Wielkiego Tygodnia. Czyż może być lepszy czas na odwiedzenie krainy, w której Słowo stało się Ciałem?
Widok na Jezioro Galilejskie z Góry Błogosławieństw
Ponieważ nie była to żadna zorganizowana pielgrzymka tylko nasz prywatny wyjazd, na mojej głowie była nie tylko tzw. logistyka podróży, ale też przygotowanie informacji o odwiedzanych miejscach.
Osobiście nie spieszyłem się jakoś szczególnie z odwiedzeniem Izraela. Chciałem czuć się gotowy na taką wizytę od strony duchowej. Dość regularne studiowanie Biblii, medytacje ignacjańskie, korzystanie z rozmaitych ciekawych opracowań z dziedziny duchowości chrześcijańskiej przez ostatnie lata dały lepsze rozumienia nauczania Jezusa oraz kontekstu kulturowo-historycznego. W konsekwencji poczułem, że nadszedł odpowiedni moment na taką pielgrzymkę.
Przy okazji pomogły mi w tej decyzji PLL LOT. Bezpośredni lot do Tel Avivu dla 5 osobowej rodziny za 1200 zł. w obie strony w Wielkim Tygodniu to bardzo atrakcyjna cena. Więcej zapłaciłem za wynajem samochodu na 6 dni z ubezpieczeniem. Wracając do LOTu do Izraela lecieliśmy najnowszym nabytkiem tej linii, tj. Boeing 737 800 MAX. Bardzo ładny i wygodny samolot. No i te oklaski po lądowaniu… Można liczyć na entuzjazm swoich rodaków 🙂
Na marginesie gdybym nie robił tego, co dotąd robiłem w życiu, to całkiem prawdopodobnie zostałbym pilotem. Oglądanie przy pasie startowym operacji startów i lądowań lub np. na rosnącej liczbie kanałów YouTube w tej tematyce, lub śledzenie na aplikacji Flightradar24 ruchu lotniczego w wybranej części świata i nasłuch w aplikacji LiveATC rozmów pomiędzy kontrolą podejścia a pilotami to jedna z moich relaksujących rozrywek. Podobno na świecie jest duży niedobór pilotów więc może trzeba się przekwalifikować?
Wracając do Izraela byłem bardzo ciekawy nie tylko świętych miejsc ale też zobaczenia tego jednego z najstarszych a zarazem najmłodszych krajów na świecie. Jako Polacy czasem szczycimy się naszą martyrologią. Ileż to okresów wojen doświadczyliśmy w naszej ponad tysiącletniej historii!? Czytając jednak o kilkutysięcznej historii Izraela, około 4 tysiące lat, tych okresów konfliktów było tam relatywnie jeszcze więcej. Niewola babilońska, egipska, panowanie Greków, Rzymian, Arabów, Turków czy Brytyjczyków w sumie składają się na bardzo długi okres utraty państwowości. Nasze 123 lata rozbiorów to przy tym krótki epizod.
Tym niemniej przyjeżdżając do Izraela spodziewałem się zobaczyć silne i dobrze zorganizowane państwo przyjazne też dla turystów. W końcu potencjał intelektualny i materialny Żydów w Izraelu i żyjących w diasporze jest trudny do przecenienia.
Pierwsze wrażenie, tj. Lotnisko Ben Guriona, bardzo dobre. Terminale zbudowane z rozmachem, pachnie nowoczesnością. Potem z tym wrażeniem bywało różnie.
Pogoda w czasie naszego pobytu bardzo dopisała. Za wyjątkiem jednego deszczowego poranka w Jerozolimie i jednego deszczowego popołudnia na Wzgórzach Golan blisko granicy z Syrią, było idealnie.
Przy wypożyczaniu samochodu spotkały mnie dwie niemiłe niespodzianki. Pierwsza to koszt obligatoryjnego ubezpieczenia, bez którego firma nie wypożyczy samochodu. Na nic zdały się moje tłumaczenia, że wykupiłem osobny pakiet gdzie indziej. Trzeba kupić ich i już. Poza tym ubezpieczenie nie działa, gdy wjeżdża się samochodem do enklaw Palestyńskich, np. odwiedzając Betlejem.
Próbując uruchomić samochód okazało się, że człowiek z obsługi zapomniał mi wyjaśnić, że auto przed rozruchem wymaga wprowadzenia specjalnego kodu. Zauważyłem ten system w wielu innych samochodach. Przez kilka dni nie mogłem się do tego jakoś przyzwyczaić. Drogi, którymi jeździliśmy były w dość dobrym stanie.
Na pierwszy ogień poszła Jerozolima, gdzie spędziliśmy dwie noce. Ponieważ trochę po niej biegałem w ramach swoich porannych treningów poznałem lepiej jej topografię. Miasto nie jest aż tak duże jak sobie wyobrażałem. Charakterystyczny w budownictwie jest jasny kamień wapienny, który nadaje miastu charakter. Zaskoczyły mnie też nowoczesne tramwaje.
Wiwaty młodych Żydów na Górze Syjon, nad Grobem Króla Dawida
Ogród Oliwny
W kościele Grobu Pańskiego i Golgoty
Na minus Jerozolimy i całego Izraela zaliczyłbym brud na ulicach i niezrozumiale wysokie ceny jedzenia. Z braku innych możliwości zdarzyło nam się zjeść obiad w McDonaldzie jednego dnia. Cena za umiarkowaną ilość jedzenia w zestawach dla czterech osób plus 20 miesięcznego Jasia to około 250 zł. W Polsce byłoby to nie więcej niż 100 zł. Byle jaki kebab na mieście to koszt 40-50 zł, choć raz zdarzyło się, że właściciel zarządał dużo więcej …
Było to na Górze Oliwnej niedaleko rzekomego miejsca Wniebowzięcia Maryi. Ponieważ była pora lunchu, weszliśmy do miejsca wyglądającego na bar z tarasem z ładnym widokiem na Jerozolimę.
Co prawda nie było menu, ale był właściciel, który zaczął nam oferować różne rodzaje kebabów lub shoarmy. Po wybraniu 4 dań i jednego talerza gotowanego ryżu oraz wzięciu dwóch napoi poszliśmy na górny taras, aby rozkoszować się widokiem. W trakcie jedzenia pojawiła się przy sąsiednim stoliku kobieta z trójką dzieci i z jednym talerzem jedzenia. Po chwili zapytała nas, jaką cenę zaoferował nam właściciel za nasze jedzenie. Odpowiedziałem, że na nic się nie umawialiśmy. Ona z oburzeniem powiedziała, że ich jeden talerz z shoarmą kosztuje 70 zł!
Szybko w myślach policzyłem ile, idąc taką logiką, mogłoby kosztować to, co zamówiliśmy i wyszło mi około 350 zł. Dużo za dużo! Postanowiłem, że łatwo się nie poddam gdyby właściciel zastosował ten sam trik w stosunku do nas.
Gdy już wszyscy zjedli powiedziałem, żeby sobie poszli do miejsca Wniebowzięcia, a ja w tym czasie rozliczę się z właścicielem.
Gdy zszedłem na dół tego baru właściciel właśnie na kartce rozpisywał mężowi tej kobiety od trójki dzieci, ile ma zapłacić. Za jeden talerz shoarmy i trzy puszki 0,3 napojów wyszło 140 zł!!! Mężczyzna nawet się nie zająknął i posłusznie zapłacił, mimo oburzenia swojej żony. Ja przyjąłem inna strategię. W kieszeni miałem odłożoną maksymalną kwotę, jaka wydawała mi się uczciwa za to jedzenie, tj 240 szekli (240 zł). Gdy zapytał o cenę naszego zamówienia ten już nieco mniej miły Arab zaczął z pasją podliczać mi swoje rachunki. Wyszło mu 400 szekli. Rzeczywiście był konsekwentny; 70 zł za talerz łącznie z talerzem z samym gotowanym ryżem dla Jasia, czyli razem 350 szekli z pięć dań plus dwa napoje. Gdy powiedziałem, że tyle nie zapłacę, bo nie jest to uczciwa cena z wielkim podnieciem ten coraz mniej przyjemny Arab zaczął pokrzykiwać, że mam zapytać mojego poprzednika ile one zapłacił. Odpowiedziałem, że mnie to nie interesuje, bo na nic się z nim nie umawiałem i oczekuję uczciwego traktowania. Widząc, że jestem od niego o głowę wyższy i wcale nie zamierzam poddać się, zaczął coraz głośniej krzyczeć, że przecież nie pytałem go o cenę na początku. Powiedziałem, że liczyłem na to, że w końcu dostanę menu z cenami. Rzeczywiście o cenę nie pytałem, ale jego ceny są nieuczciwe. Po kilku takich wymianach miałem wrażenie, że zaraz wyjmie jakąś broń zza pazuchy i mnie dźgnie lub zastrzeli. Powiedziałem mu, że mogę mu zapłacić za to maksymalnie 240 szekli. W końcu się poddał i wziął ode mnie te pieniądze, choć miałem wrażenie, że gdy odwróciłem się do niego plecami, aby wyjść z tego niecnego miejsca, poczuję za moment coś ostrego w moich plecach.
Zatem dwa ostrzeżenia i dwie lekcje. Nigdy przenigdy nie wchodźcie do miejsca naprzeciw kaplicy Wniebowzięcia NMP na Górze Oliwnej oraz nigdy nie zamawiajcie jedzenia od ludzi, których nie znacie lub nie ufacie nie zobaczywszy wcześniej ceny.
Gdy opowiadałem tę historię lokalnemu miłemu taksówkarzowi, też Arabowi, powiedział, że to miejsce jest okryte złą sławą od lat. On sam z rodziną kiedyś też się tam „naciął” płacąc 600 szekli.
Wspomniałem w powyższej historii o swojej obawie, że mój rozmówca użyje broni. Nie była ona bezpodstawna. Dość szokujące jest spotykanie w biały dzień w Izraelu ludzi, którzy chodzą po ulicach z bronią. Miał ją np. nasz hotelowy recepcjonista, który prowadził nas do hotelu (patrz zdjęcie poniżej).
Widywaliśmy też np. chłopaka na randce z dziewczyną z przewieszonym na plecach karabinem. Wbrew pozorom najbezpieczniej czułem się w Izraelu na Wzgórzach Golan. Jest to teren sporny przy granicy z Syrią, gdzie stacjonują m.in. Wojska ONZ i gdzie jest sporo zaminowanych pól, ale nie ma ludzi.
Wzgórza Golan odwiedziliśmy przy okazji podróży na północ kraju. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze nad Morzem Martwym, w miejscu chrztu Jezusa przy granicy z Jordanią i w najstarszym mieście świata, tj. Jerychu.
W drodze do Morza Martwego i poniżej jego brzeg
Miejsc Chrztu Jezusa w Jordanie na granicy z Jordanią
Jerycho, niedaleko Góry Kuszenia
Kolejna niespodzianka to niewielki rozmiaru kraju. Tylko 20 tys. km kwadratowych. To dokładnie tyle co powierzchnia województwa dolnośląskiego. To sprawia, że w miarę sprawnie można się poruszać po całym kraju. Jest tu jednak jedno zastrzeżenie dotyczące obszarów tzw. Autonomii Palestyńskiej. Wjazd, a raczej wyjazd z tych terenów na tereny Izraela, wiąże się czasem z kontrolą na tzw. checkpointach. Wyglądają one jak mocno strzeżone punktu graniczne, gdzie są żółnierze pod bronią ostrą.
Po odwiedzeniu Jerozolimy i pobliskich miejsc takich jak Betlejem, Jerycho, Morze Martwe i miejsce Chrztu Jezusa pozostały czas spędziliśmy na północy Izraela. Najpierw były to trzy dni nad Jeziorem Galilejskim z wypadem na Wzgórza Golan. Okolica jeziora jest bardzo malownicza. Poznałem ją nie tylko z perspektywy jadącego samochodu ale też biegając wokół Jeziora Galilejskiego. Ponieważ znajduje się ono też ponad 200 metrów pod poziomem morza, mogę powiedzieć, że biegałem w depresji.
Nocleg w Ein Gev Resort nad Jeziorem Tyberiadzkim
Kibbutz w Ein Gev
Bieganie w depresji
Pierwszy nocleg w Galilei spędziliśmy w urokiwym miejscu nad samym jeziorem w miejscowości Ein Gev. Niedaleko jej znajduje się tzw kibbutz, czyli swego rodzaju kołchoz czy też komuna izraelska. Jest to spółdzielcze gospodarstwo rolne, w którym generalnie wszystko jest rzeczą wspólną jego mieszkańców. Taka izraelska wersja socjalizmu. Według Wikipedi w Izraelu jest około 270 kibbutzów, w których żyje ponad 100 000 mieszkańców, tj. kibucników.
W drodze na drugą stronę jeziora odwiedziliśmy też wspomniane wzgórza Golan. Dziś jest to bardzo spokojny i malowniczy rejon kraju. Ten spokój jest jednak tylko pozorny. Niedaleko tego miejsca, tj. w Syrii, od lat toczy się w. Teren ten był w historii świadkiem bardzo krwawych walk, np w czasie tzw. Wojny Sześciodniowej. Jednym z głównych powodów konfliktu o te tereny jest fakt, że Wzgórza Golan wraz z Jeziorem Galilejskim stanowią główny rezerwuar wody pitnej dla Izraela. To tam bierze swój początek rzeka Jordan.
Odwiedzając miejsce jednej z największych bitew pancernych w historii na Górze Bental zrobiły na nas wrażenie liczne „rzeźby” wykonane z pozostałości setek czołgów, które uległy zniszczeniu w czasie działań wojenny ponad 50 lat temu.
Następnie udaliśmy się do Tyberiady na zachodnim brzegu Jeziora Galilejskiego. Jest to dobra baza, z której można sobie robić krótkie wycieczki do miejsc, w których żył i nauczał Jezus, np. Kafarnaum, Tabga, Góra Błogosławieństw, Góra Tabor, Kana czy Nazaret.
O samych miejscach świętych nie będę za dużo wspominał. Jest wiele doskonałych opracowań, przewodników opisujących je szczegółowo. Poza tym wrażenie bycia w miejscu grobu Jezusa, Jego śmierci i Zmartwychwstania, narodzenia, czy innych doniosłych wydarzeń trudno ubrać w słowa. Wszystkie wydają się banalne.
W duchowści ignacjańskiej bardzo ważne jest umiejętność tzw wizualizacji w czasie medytacji. Odwiedzając te wszystkie święte miejsca stosunkowo łatwo jest taki stan osiągnąć. Można poczuć zapach jeziora, zobaczyć jego bezkres wypływając na głębię, poczuć się jak na łodzi z Jezusem i apostołami w czasie burzy, gdy akurat wiał silny wiatr w Ein Gev. Do tego, że Jezus tam żył, nauczał i czynił cuda nie potrzebna jest nam nawet wiara. To są fakty historyczne. Prawdziwy Bóg i prawdziwy człowiek. Co do tego pierwszego nie wszyscy się zgadzają, gdyż potrzeba do tego wiary. Człowieczeństwo Jezusa nie podlega jednak dyskusji.
To co mnie bardzo uderzyło w wielu miejscach to stopień, do którego sacrum miesza się tam czasem z profanum. Stojąc na przykład w kolejce do Grobu Pańskiego ponad 50% osób w kolejce, i to tuż przy samym wejściem, było zanurzonych w swoich telefonach komórkowych namiętnie w coś grając. Co za kontrast! Dziwny jest ten świat!
Okazuje się, że okres Wielkiego Tygodnia i Wielkanocy nie jest aż taki zły na odwiedzenie Ziemi Świętej. Turystów nie było aż tak wiele, jak się spodziewałem. Poza tym pogoda była w tym czasie idealna.
Odwiedzając Izrael w tym czasie należy wziąć jeszcze pod uwagę innych czynnik. Żydzi obchodzili w tym czasie tzw. Święto Przaśników, czyli Paschę na pamiątkę ucieczki z Egiptu. Przypada ona zwykle w kwietniu. W tym czasie świętowania, a trwa on aż 7 dni, wszystko zwalnia lub staje w Izraelu. Nie tylko wiele miejsc publicznych jak nawet parkingi publiczne jest zamykanych ale pojawiają się też inne obostrzenia. Zaskoczyło mnie bardzo gdy tuż przed odlotem do Polski zamówiliśmy z Wojtkiem sobie sushi na lotnisku w Tel Avivie. Gdy nam je podano, okazało się, że nie dostaniemy do tego ani imbiru, ani wasabi ani normalnego sosu sojowego lecz jakąś gęstą jego wersję. Okazuje się, że te składniki akurat nie są koszerne.
Przed powrotem do Polski zatrzymalismy się jeszcze w Hajfie, urokliwym mieście nad Morzem Śródziemnym. Stamtąd już tylko nieco ponad godzina jazdy samochodem z powrotem do Tel-Avivu.
Mimo, że minęło już 2000 lat od czasów Jezusa miałem wrażenie, że świat się niewiele zmienił. Konflikty i wojny na świecie są nieustanne, a tamten region świata wydaje się jedną wielką beczką prochu. Przebywając w Izraelu często zadawałem sobie pytanie czy pokój jest tam możliwy. No cóż. Dla Boga nie ma nic niemożliwego. No ale jest jeszcze wolna wolna człowieka, który nie zawsze chce z tą wolą Bożą współpracować. Samo piękne hebrajskie pozdrawianie się słowem Shalom, czy też zapewnianie, że Islam jest religią pokoju, nie wystarczy.
Nauczanie Jezusa i samo Chrześcijaństwo pełne jest paradoksów, szczególnie w zestawieniu z życiem ziemskim. Jednoczesne poczucie klimatu wojny i pokoju w czasie naszego pobytu w Ziemi Świętej było tego bardzo namacalnym wyrazem.