Na językach

Granice mojego języka są granicami mojego świata.
Ludwig Wittgenstein

Jedną z moich życiowych pasji jest poznawanie języków obcych. Jak twierdzą inni jest to miłość odwzajemniona. Nauka przychodzi mi stosunkowo łatwo i znajduję w niej sporą przyjemność. Dzieje się tak pomimo tego, że generalnie w tej materii jestem samoukiem i poznaję języki obce głównie w sposób wymagający ode mnie sporej samodyscypliny w uczeniu z dala od naturalnych środowisk, w których tymi językami ludzie się na codzień posługują.

Wszystko zaczęło mniej więcej w wieku 8-10 lat. Były to lata stanu wojennego w Polsce, kiedy generalnie panowała ogólna bieda we wszystkim. O tym, że w sklepach spożywczych nie było prawie nic poza octem i obsługą a wiele produktów sprzedawano na kartki wielu pamięta do dziś. Ta sama posucha była też w innych dziedzinach. Trudno, wręcz niemożliwe, było np. zakupienie podręczników do nauki języków obcych, no może za wyjątkiem rosyjskiego. Aby kupić słownik trzeba było też mieć spore znajomości.

W takich to warunkach narodził się w mojej głowie pomysł, aby zacząć uczyć się angielskiego.

Obrazek z tamtego okresu mam taki, że dość często jeździłem jako małoletnie dziecko samotnie pociągiem z mojego rodzinnego Grudziądza do Bydgoszczy w odwiedziny do dziadka i na łyżwy na Tor-Byd.

Gdy już w Bydgoszczy zaliczyłem lodowisko i ciastko u dziadka odwiedzałem jeszcze wielki EMPIK na ul. Gdańskiej „polując” tam na przecenioną anglojęzyczną prasę. Gdy dzisiaj o tym myślę, to wydaje mi się to dość zaskakujące, że w samym środku „raju socjalistycznego” można było wtedy kupić w Polsce zachodnie gazety i magazyny. Jedyny problem, jaki z tym miałem, to ich cena. Na szczęście wtedy niewiele osób mówiło w Polsce po angielsku więc tego typu wydawnictwa nie miały powodzenia. Udawało mi się zatem kupować je za ułamek pierwotnej ceny z tym zastrzeżeniem, że zwykle były już wtedy nieco przeterminowane. Nie przeszkadzało mi to w ogóle.

Wyposażony w ponad kilogram rozmaitych angielskich czytadeł w postaci przecenionego Financial Times’a, Newsweeka czy Time’a wracałem z wypiekami do domu, po drodze studiując słowo po słowie, wybrane artykuły i odkrywając zawiłości języka angielskiego.

Skąd taka motywacja? Nie miałem w rodzinie żadnych tradycji w tym zakresie. Pewnie czułem podświadomie, że poznając obce języki pomoże mi to w odkrywaniu świata, który od zawsze mnie ciekawił.

Po angielskim przyszła pora na rosyjski, którego nauki w tamtym czasie nie cierpiałem. Nie chodzi tu do awersję do samego języka, ale o dość nudną i czasem nachalną metodę jego narzucania w tamtejszym systemie edukacyjnym. W liceum doszedł mi niemiecki, który nie był moim pierwszym wyborem. Okazało się jednak, że zabrakło dla mnie miejsca w grupie uczącej się angielskiego. Po kilku miesiącach, kiedy rozniosła się wieść o mojej bardzo dobrej znajomości angielskiego, nauczycielka angielskiego, będąca również moją wychowawczynią, zapraszała mnie kilkakrotnie do tego, abym przeniósł się do grupy angielskiej. Uniosłem się wtedy honorem i zostałem przy niemieckim i rosyjskim. Nie zniechęcony a wręcz zmotywowany tą całą sytuacją w pierwszej klasie liceum zdałem tzw. Egzamin Państwowy z Angielskiego i zacząłem udzielać prywatnych korepetycji z tego języka. Było to nie tylko niezłe źródło dochodu ale też świetna okazja do tego, aby jeszcze bardziej doskonalić język. Poza tym odkryłem w sobie wtedy talenty w nauczaniu innych.

Wracają jeszcze do liceum pamiętam, że stałem się nie tylko dla wielu kolegów w klasie ekspertem z angielskiego ale też dla grona pedagogicznego. Moja rusycystka, która była w trakcie przekwalifikowywania się na nauczanie angielskiego, w czasie niejednej lekcji rosyjskiego, ku uciesze wielu, prowadziła ze mną częste dialogi konsultacyjne odnośnie zawiłości angielskiego.

Maturę zdawałem z angielskiego, co było dla mnie bardzo proste. Dopuszczenie mnie do zdawania tego języka na maturze wymagało jednak sporych zabiegów i perswazji.

Na studiach zacząłem się uczyć hiszpańskiego i stosunkowo szybko, bo po około 2 latach zdałem hiszpański egzamin państwowy z tego języka. Potem jeszcze doszedł nieoczekiwanie język niderlandzki (potocznie zwany holenderskim) w czasie półrocznego programu wymiany studenckiej Tempus w Antwerpii. Mimo, że nie musiałem się uczyć w czasie pobytu w Belgii tego języka założyłem się z kolegą, że jest możliwe nauczyć się nowego języka obcego w dwa miesiące na tyle, aby zdać podstawowy egzamin państwowy. Tak też się stało.

Po studiach, przy okazji krótkiej wizyty w Brazylii zacząłem też uczyć się portugalskiego a potem jeszcze trochę włoskiego. Moim najświeższym językiem w kolekcji stał się chiński. Jak widać przez te lata nazbierało się tego trochę.

Ktoś może pomyśleć, po co to wszystko. Też czasem sobie zadawałem to pytanie. Z czasem jednak zaczęły się pojawiać w moim życiu sytuacje, w których miałem coraz częstsze okazje posługiwać się rozmaitymi językami. Od ponad 13 lat moim podstawowym językiem w pracy jest angielski. Ponieważ firma działa w 16 krajach mam okazję posługiwać się też od czasu innymi językami jak hiszpański, niemiecki czy rosyjski. W czasie podróży służbowych i z rodziną pojawiają się też inne okazje językowe.

Dużą radość sprawia mi zwracanie się do obcokrajowców w ich własnym języku. Nie zapomnę miny zdziwionego taksówkarza w Szanghaju, z którym udało mi się przeprowadzić krótki dialog. Poza tym jest to niesamowita satysfakcja. Mam wrażenie, że dzięki temu lepiej poznaję i rozumiem obce kultury i udaje mi się nawiązywać nieco głębsze relacje z ludzim. Niezwykłą korzyścią jest też to, że w wielu krajach mogę przez swoją znajomość języka załatwić rzeczy, które są często poza zasięgiem wielu innych odwiedzających.

Czasem są to problemy do rozwiązania typu wizyta w szpitalu, na policji. Innym razem jest to ciekawa rozmowa z przygodnie napotkanymi miejscowymi lub wizyta ww ich domu. Znajomość języka to klucz, który otwiera wiele drzwi.

Możecie zapytać: Jak udaje mi się rozwijać bądź podtrzymywać swoje umiejętności lingwistyczne nie żyjąc na codzień w wielu z tych krajów? No cóż. Nie jest to łatwe ale da się zrobić przy odrobinie kreatywności. Oto kilka moich sposobów.
W moich ulubionych językach staram się regularnie szukać okazji na ich używanie. Odwiedzając kraj, w którego języku mam jako taką orientację staram się posługiwać tym językiem. Mówię tu o typowych sytuacjach jak rozmowa z recepcją hotelu, w restauracji, przy wynajmie samochodu itp. Oczywiście często łatwiej byłoby mi przejść np. na angielski, którym posługuje się biegle. Poczucie dyskomfortu w takich sytuacjach, gdzie czuję mocno swoje ograniczenia językowe równoważy radość z tego, że coś pamiętam i udaje mi się porozumieć. Dodatkowo ze strony moich rozmówców pojawia się wtedy często jakby dodatkowa dobra wola i radość z tego, że ktoś próbuje porozumieć się z nim w ich własnym języku.
Po powrocie z Camino i po podniesieniu na dużo wyższy poziom mojej płynności w hiszpańskim postanowiłem też znaleźć sobie osobę do regularnej konwersacji. Z Belim, moim hiszpańskim rozmówcą/nauczycielem, rozmawiamy dwa razy w tygodniu po 60 min. Są to jedne z najprzyjemniejszych momentów w moim tygodniu. Poza niewątpliwą dobrą aurą i podejściem Bellisario w czasie tych rozmów przenoszę się na moment w inny wymiar kulturowy. Żyję przez moment jakby innym życiem.

Znać inny język to jak posiadać drugą duszę
Charlemagne

Od czasu do czasu czytam newsy w tym języku, np. na Elpais.com. Ponieważ i tak to robię regularnie, nie szkodzi to czasem robić w innym języku, pomimo większych ograniczeń w rozumieniu wszystkiego.

Inna skuteczna metoda to nauka piosenek w obcym języku. Polecam ją wszystkim, a szczególnie tym którzy mają dobry głos i lubią śpiewać. Ci trochę fałszujący zawsze mogą uczyć się jakieś poezji i ją recytować. Słownictwo, struktury gramatyczne wreszcie lepsze czucie danego języka to niewątpliwe zalety takiego poznania. Jak jeszcze przyjdzie okazja, żeby coś wspólnie zaśpiewać z rodowitym mieszkańcem … to wszelkie potencjalne mury obojętności walą się okamgnieniu.

Można też trochę bardziej otoczyć się słownictwem z danego języka w życiu codziennym. W moim telefonie w kilku aplikacjach mam ustawione inne języki obce niż polski. Np. Garmin i Strava informują mnie o wynikach swoich treningów sportowych po hiszpańsku.

Obok piosenek od czasu do czasu przypominam sobie też podstawowe modlitwy w obcych językach. Dodatkowym plusem odmawiania np. Różańca po hiszpańsku jest to, że bardziej skupiam się na wypowiadanych słowach i treści. Po polsku zbyt często słowa takie wypowiadam automatycznie bez głębszego zastanowienia.

Jest jeszcze jedna spora korzyść ze znajomości języków obcych. Jest nią większa uwaga i troska o swój własny język. Przychodzą mi w tym miejscu słowa Goethego:

Kto nie zna języków obcych, nie wie nic o własnym
J. W. Goethe

Odkąd rozwinąłem się w językach obcych, moje opanowanie i troska o język ojczysty znacząco wzrosły.

Według badań znajomość języka obcego dramatycznie obniża też ryzyko choroby Alzheimera na stare lata.

Podsumowując uczenie się języków wzbogaca nas i nasze życie i poprawia znacznie jego jakość. Mam nadzieję, że to świadectwo choć trochę bardziej zachęci was do zmierzenia się z tą ciekawą materią.

Jeden język ustawia Cię w korytarzu życia. Dwa języki otwierają każde drzwi po drodze
F. Smith

Ten wpis został opublikowany w kategorii English, Język, kultura, myśli, Polish, sabbatical, Żyj własnym życiem i oznaczony tagami , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s