Nicnierobienie

Za niecały miesiąc minie półmetek mojego kolejnego sabbaticalu. To dobry moment na jakieś wstępne refleksje po pierwszej połowie tego unikalnego doświadczenia.

Dziś chciałem podzielić się pewną obserwacją, która nurtuje mnie od dłuższego czasu. Stała się ona dla mnie jaśniejsza w ostatnich miesiącach.

Wiele osób, z którymi rozmawiam wyobraża sobie, że w czasie urlopu od pracy zawodowej muszę mieć zapewne dużo czasu wolnego i generalnie dużo wypoczywam. W pewnym sensie chciałbym im przytaknąć. Tak jednak nie jest. Gdy patrzę na swój rytm dni i tygodni czasem mam wrażenie, że jestem nawet bardziej zajęty niż wtedy, kiedy pracowałem zawodowo. Łapię się na przykład na tym, że trudniej mi znaleźć teraz czas na wizytę u masażysty. W kinie nie byłem od ponad pół roku. Mógłbym się tłumaczyć tym, że w domu jest małe dziecko itd. Fakty są jednak takie, że zamiast spodziewanego większego odpoczynku i relaksu moje rutynowe zajęcia zapełniłem po prostu innymi aktywnościami.

Problem nadaktywności jest mi dość bliski. Generalnie jestem tak zaprogramowany, aby wyciskać ile się da z życia i nie „marnować” czasu. Jedną z moich specjalizacji jest tzw. wydłużanie weekendów. Ta umiejętność mocno zaintrygowała w czasie wspólnych randek moją przyszłą żonę. Może kiedyś ten temat bardziej rozwinę.

Są pewne nowe czynności, które pojawiły w moim życiu w tym roku, a z których jestem dumny. Praktycznie w czasie każdej jazdy samochodem odmawiam Różaniec rozważając akurat Tajemnice danego dnia. Do jeszcze niedawna akurat ta praktyka religijna wydawała mi się nieco staroświecka i pozbawiona głębi duchowej. Praktykując ją jednak na nowo w sposób bardziej świadomy i rozważając rozmaite tajemnice i intencje odkrywam w Różańcu niesamowity potencjał kontemplacyjny, który pozwala mi choć na chwilę zatrzymać się w ciągu dnia … mimo, że akurat przeważnie dokądś jadę. Gdy zwykle jestem gdzieś między 2 a 3 tajemnicą danego dnia zauważam, że udaje mi się wyciszyć swoje myśli, spojrzeć na wszystko z dystansu. Kończące zdrowaśki odmawiam już w bardzo dużym stanie spokoju wewnętrznego. Polecam gorąco, szczególnie tym, którzy wożą swoje różańce w widocznych miejscach w samochodach, np. wiszące na lusterkach wstecznych. Warto wziąć je od czasu do czasu do ręki.

Inną nową praktyką w moim życiu stało się częstsze, niż od święta, gotowanie. To zajęcie jest dla mnie również dość miłe. Lubię przygotowywać nowe dania poszukując ciekawych przepisów, zdobywając czasem egzotyczne składniki ku zdziwieniu obsługi sklepu i ucząc się nowych połączeń smakowych. Jeszcze większą radość sprawia mi widzieć zadowolone twarze swoje rodziny delektującej się tymi potrawami. Po miesięcznym pobycie w Hiszpanii szczególnie upodobałem sobie tamtejszą kuchnię hiszpańską i wina.

Mimo, tych nowych i często szlachetnie brzmiących zajęć, zauważam, że w kwestii umiejętności nicnierobienia nie czynię od lat żadnych postępów. Nie jestem z tego dumny i postanawiam mocno poprawić się w drugiej połowie. Przyglądając się sobie jak również ludziom dookoła widzę, że nie jest to tylko mój problem. Uważam, że w każdej dziedzinie życia, również w tzw. działaniu i jego braku potrzebny jest umiar.

Mam wrażenie, że generalnie ludzie przedkładają działanie nad jego brak. W biznesie cenimy głównie tych, którzy dużo robią i mówią, choćby było to tylko szum wokół siebie. Debaty w mediach, których na szczęście już od lat unikam, to też walka nad to, kto bardziej zdominuje drugiego. Nasze codzienne rozmowy z innymi wyglądają podobnie. Swoją drogą jakże drenująca naszą życiową energię musi być taka postawa? Być zawsze gotowym zareagować, wyrazić swoje zdanie itd. Jak nasze ego to uwielbia! Zajmować stanowisko, bronić go, przekonywać do swoich racji …
Przypomniają mi się w tym miejscu mądre słowa na ten temat.


Czy wolisz być szczęśliwy, czy mieć rację?

I tu pojawia się pewien paradoks. To przecenianie ludzkiej aktywności nad nicnierobienie wydaje się być jednak pozorne. Podam kilka przykładów.

Z kim nam się zwykle lepiej rozmawia? Czy z tym, który jest dominujący w rozmowie i nie daje nam dojść do głosu czy raczej z osobą, która głównie nas słucha? Czy lubimy wysłuchiwać ludzkich opinii i ocen, czy wolimy, gdy inni są bardziej wstrzemięźliwi w swoich sądach? Gdy tak słucham często tych opinii i sądów wyobrażam sobie, że ja sam pewnie muszę być od czasu do czasu pod podobnym pręgierzem ocen danej osoby, skoro tak łatwo ocenia ona innych. Brr. Trzeba wtedy wiać.

Wreszcie, czy w biznesie czy w innej dziedzinie jak sport większe sukcesy osiągają ci co dużo pracują i ciągną wiele projektów czy ci, co mniej rozdrabniają się na rozmaite projekty, będąc skoncentrowani na konkretnym zadaniu?

No ale lubimy tworzyć pozory i iluzje. Albo raczej uwielbia je nasze ego, czyli nasz fałszywy obraz, nasza maska, którą staram się prezentować w sposób jak najbardziej atrakcyjny światu.

Klasycznym dla mnie momentem nadaktywności i nadmiaru słów są np. podbramkowe sytuacje na drodze. Przejedżając tysiące kilometrów rowerem i samochodem, podobnie jak wy, zderzam się z rozmaitym chamstwem na drogach. Nie wykluczam, że sam też pewnie czasami jestem jego źródłem. Tak czy inaczej, typowa dla mnie w takich momentach jest gwałtowna słowna reakcja na to, co mnie spotyka. A może by tak spróbować ugryźć się w język w takich momentach. Zobaczyć jak często trywialne są to sytuacje. Wczuć się w sytuację drugiej osoby. Może to ktoś, kto jest młodym kierowcą, może nietutejszy. Może pokłócił się z żoną i ma zły dzień? Jest cała masa potencjalnych przyczyn zdarzeń, które nas dotykają. Nie musimy dokładać do tego naszego własnego bagażu emocji. Nasze słowa nic dobrego nie przyniosą.

Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać. Skoro jednak mnie, cholerykowi, udaje się to od czasu o czasu, myślę, że stać na taką postawę nicnierobienia każdego.

W pewnym sensie postawa, w której zawieszamy nasze sądy, opinie, instynkty do natychmiastowego działania, wymaga od nas dużo więcej energii niż postawa tzw. aktywna. Bierność to słowo dość pejoratywne, z którym raczej nie chcemy być kojarzeni. Proponuję je zatem zastąpić słowem akceptacja, której towarzyszą ciekawość i cierpliwość. Tak. Taka postawa wydaje się wymagać od nas dużo większej energii niż tzw. postawa aktywna. Powstrzymać się od sądu, od wcinania się komuś w słowo, od wyrażania opinii nie będąc o to proszonym. Wsłuchać się aktywnie w drugą osobę, wczuć się w jej sytuację, starać się to zrozumieć używając do tego jak najmniejszej liczby słów.

Oj, wiem. To wyższa szkoła jazdy! No ale czy nie o to powinno chodzić w naszym życiu? Abyśmy stawali się coraz lepsi i nie działali tylko według pewnych instynktów, wyuczonych nawyków i automatycznych reakcji. Rodzaj ludzki stać na więcej, więc wymagajmy tego od siebie.

Poszukując inspiracji w temacie nicnierobienia znalazłem trzy przykłady. Pierwszy to Jezus, który, często był prowokowany przez faryzeuszów do tego, aby w rozmaitych kwestiach wydawać opinie i sądy. Jego reakcje na te zaczepki były, patrząc na to z dystansu, genialne. Przy próbie ukamienowania osoby lekkich obyczajów i pytaniu Jezusa o opinię w tej sprawie On najpierw przez długi czas … pisał palcem po piasku. Czujecie ten klimat? Tu lud wzburzony i rządny krwi a tam siła spokoju. Na koniec pada to piękne pytanie, które dalekie jest od wszelakich sądów, a jednak obnaża ludzkie intencje i zakłamanie. Takich przykładów w Biblii jest cała masa, choćby kolejne podchwytliwe pytanie, czy należy płacić podatki itd.

Innym, bardziej współczesnym dla mnie przykładem wstrzemięźliwości w wydawaniu sądów i trudnej sztuce nicnierobienia, jest Królowa Brytyjska, Elżbieta II. Rola Monarchy w systemie monarchii konstytucyjnej może wydawać się dość dziwna. Królowa panuje, lecz nie rządzi. Taka pozycja wymaga od niej sporej dozy neutralności w wydawaniu jakichkolwiek opinii, aby nie przekraczać swoich kompetencji. Mimo tej pozornej bierności rola Monarchy w Wielkiej Brytanii jest od stuleci nie do przecenienia. Jest Ona też powszechnie szanowana. Pytanie, za co? Czy za to, że nic nie robi? Czy może raczej za swoją powściągliwość, wagę niewielu słów wypowiadanych i zachowywanie dostojeństwa swojego urzędu i stanu?

Rozglądając się szerzej za dobrymi wzorcami nicnierobienia przypomniałem sobie też dwa obszary kulturowe godne uwagi, tj. włoski i iberyjski. Tradycja siesty, tzw. slow food, czas na poobiedni podwieczorek i rozrywkę typu gra w karty lub domino, nienapinanie się z byle powodu… oto kilka dobrych praktyk, których chciałbym widzieć więcej w swoim życiu.

Włosi nadają nicnierobieniu szczególnie słodki wymiar nazywając je dolce farniente , czyli słodkie nicnierobienie.

Skanując moją pamięć przypomina mi się inny piękny zwyczaj, tym razem z kresów wschodnich, związany z żegnaniem gości. W odróźnieniu od typowego słowotoku na pożegnanie w niektórych domach na wschodzie praktykuje się nadal tradycję siadania wszystkich za stołem w milczeniu przed rozstaniem.

Nie na darmo mówimy: Mowa jest srebrem, milczenie złotem.

W ciszy lepiej słyszymy Boga, siebie, innych. Na te nadchodzące miesiące w rozmaitych dziedzinach swojego życia wyznaczam sobie kilka Mniej. Mniej pośpiechu, wchodzenia innym w słowo, jedzenia, negatywnych automatycznych reakcji na typowe sytuacje życiowe, myślenia o sobie. Robienie samej tej listy przychodzi mi dużo trudniej niż listy z Więcej. To dobry znak.

Nie martwcie się o swoje życie … Starajcie się naprzód o królestwo Boga i o Jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane. Nie troszczcie się więc zbytnio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy.

Mt 6, 25, 33-34

Ten wpis został opublikowany w kategorii sabbatical. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s