Gdybyśmy nagle stanęli przed wyborem: pieniądze albo życie, zdecydowana większość z nas nie wahałaby się ani chwili wybierając życie. Kiedy jednak zmienić okoliczności tego pytania na bardziej komfortowe nasze wybory okazują się często zupełnie odwrotne.
Kiedy wspólnie z żoną i dziećmi udawaliśmy się wiele lat temu w roczną podróż z plecakami dookoła świata obok wielu wyzwań logistycznych musieliśmy się zmierzyć sami z tym dylematem. Odpowiedź nie była dla nas wtedy wcale taka oczywista. Czuliśmy, że podejmujemy ryzyko, ale jakaś siła pchała nas mocno w nieznane. Niektórzy znajomi pukali się nawet w czoło pytając, czy aby niezbyt lekkomyślnie rezygnujemy na rok z zarabiania pieniędzy, czy też za bardzo ryzykujemy, że po powrocie nie znajdziemy sobie równie dobrej pracy.
Jak pokazało życie decyzja o odbyciu naszego pierwszego rodzinnego sabbaticalu (dłuższej przerwy od pracy zawodowej) okazała się jednym z najlepszych naszych wyborów życiowych. Wróciliśmy odmienieni z innym spojrzeniem na wiele spraw. Ta nowa perspektywa przyniosła w kolejnych latach wiele pozytywnych zmian w naszym życiu osobistym, rodzinnym i zawodowym.

Niestety zbyt często odkładamy lepsze życie na później i poświęcamy zbyt wiele na gonienie za tym pierwszym. Pracy poświęcamy najwięcej czasu każdego dnia. Jest to jeden z najbardziej popularnych tematów rozmaitych rozmów. Nawet w naszym wolnym czasie nasze myśli często uciekają właśnie w kierunku pracy. Rzadko kiedy zdarza nam się, nawet na urlopie, całkowicie wyłączyć z bycia w pracy i wykrzyknąć w zachwycie: czuję, że żyję! Jakkolwiek ludzkość na całym świecie boryka się z wyzwaniem zachowania harmonii między tymi dwiema sferami mam wrażenie, że w naszym kraju ten problem szczególnie nasilił się w ostatnich latach.
Miałem szczęście przez ostatnie kilkanaście lat pracować w bardzo ciekawych i dynamicznie rozwijających się firmach. Jednym z niezaprzeczalnych walorów tego doświadczenia była współzarządzanie biznesem w wielu krajach. Dawało mi to nie tylko możliwość poznawania rozmaitych kultur, rozwijania swojej pasji poligloty czy też budowania relacji i komunikacji w takim międzynarodowym tyglu. Było to dla mnie też cenna obserwacja tego, jak wygląda kultura pracy Polaków na tle tak różnorodnym jak USA, Chiny, czy też rozmaite kraje Europy Wschodniej i Zachodniej.
Wśród pozytywnych stron obserwowałem duże zaangażowanie, kreatywność, elastyczność i ambicje wielu moich rodaków. Po stronie tych mniej chlubnych cech rzucały się w oczy powściągliwość w wyrażaniu własnej opinii, pewnego rodzaju służalczość i dość mocny stan ogólnego napięcia, tzw. „spinka”. Miałem wrażenie, że generalnie sposób pracy w Polsce jakoś szczególnie eksploatuje ludzi powodując, że trudniej niż innym nacjom przychodzi nam zachować równowagę.
Dane porównujące zadowolenie z pracy między rozmaitymi krajami, na które trafiłem dość niedawno, zdają się potwierdzać te moje obserwacje. Blisko 90% pracowników w Polsce skłonna byłaby w 2016 zmienić swoją firmę na inną. Poziom satysfakcji z pracy oraz tzw. wskaźnik zaangażowania (rekomendacja swojej firmy jako preferowanego pracodawcy) były niższe niż w wielu innych krajach europejskich.

Te dane znajdują też potwierdzenie w wielu moich rozmowach z ludźmi aktywnymi zawodowo i to na wszystkich poziomach organizacji. Trudno jest spotkać rodaka, który autentycznie byłby zadowolony ze swojej pracy i z pełnym sercem zarekomendował swoją firmę jako preferowanego pracodawcę. Ktoś może powiedzieć, że to przez zwykłe polskie narzekanie. Myślę, że problem jest tu nieco głębszy.
Za nami ponad 30 lat rozwoju kapitalizmu w Polsce. Jest to dobry czas do refleksji. Z jednej strony mamy ogólny wzrost dobrobytu. Rzeczy, które kiedyś były uważane za luksusowe czy trudno dostępne dziś są czymś powszechnym. Według raportu agencji Wealth-X Polska jest europejskim liderem jeśli idzie o procentowy przyrost liczby milionerów (HNWI – High Networth Individuals), tj. osób posiadających majątek większy niż USD 1 mln. Ich liczba w Polsce przekracza już 50 tys i rośnie rocznie o około 10%. Według GUS średnie miesięczne wynagrodzenie w ciągu ostatnich 30 lat wzrosło ponad pięćdziesięciokrotnie ze 100 zł (stary milion złotych) do ponad 5 tys zł, a w ujęciu dewizowym z około 100 dolarów do około 1.500 USD miesięcznie. Wskaźnik parytetu siły nabywczej (PPP) per capita wzrósł z około 5.000 do ponad 30.000 USD na głowę zmniejszając znacząco dystans do wielu krajów Europy Zachodniej, a niektóre z nich (Grecja, Portugalia) nawet prześcigając.
Mimo tych i wielu innych statystyk pokazujących stałe bogacenie się naszego społeczeństwa wyczuwa się pewien niedosyt, a czasem rozczarowanie. Wielu znajomych ze świata biznesu mówi o olbrzymich kosztach osobistych tego wzrostu. Zaniedbane zdrowie, relacje, rodziny, rozwój intelektualny czy duchowy. To, co kosztowało często wiele wyrzeczeń mniej lub bardziej świadomych, bardzo często nie przynosi oczekiwanego rezultatu. Szczególnie boleśnie odczuwa się to w czasach kryzysów finansowych czy momentach utraty pracy. Nie mam wątpliwości, że obecna pandemia jest też takim egzystencjalnym katalizatorem. Kolejne zera na koncie zamiast zapewnić większy spokój ducha często wywołują jeszcze większy niepokój o ich utratę, o to, że trzeba płacić coraz wyższe podatki czy znajdować skuteczne sposoby inwestowania. Z perspektywy przeciętnego pracownika, który raczej żyje od pierwszego do pierwszego, sytuacja też nie wygląda zbyt różowo. Często słyszę, że właśnie teraz wielu przeżywa szczególne rozczarowanie postawą swoich pracodawców. Wiele firm, które jeszcze do niedawna tak bardzo szczyciło się swoją unikalną reputacją inwestując w tzw. employer branding czy też działania zwiększające zaangażowania swoich pracowników dziś okazuje się bez skrupułów wyrzucać ich z dnia na dzień na bruk.
Wiele ludzi definiuje się przez swoją pracę. Tam upatruje swojego poczucia wartości. Gdy się zaczyna sypać tamten świat cierpi na tym nie tylko kieszeń ale też nasza samoocena. Poczucie własnej wartości podkopywane jest też często przez zjawisko zwane „dzobizmem” (ang. jobism). Jest to rodzaj pewnej gradacji zawodowej, która uznaje często w sposób zawoalowany ludzi pracujących w domu za obywateli gorszej kategorii. Pokutuje przekonanie, że tylko praca zarobkowa, w firmie, to prawdziwa praca. Jak pokazuje życie i moje własne doświadczenie taka praca ma często olbrzymią wartość w skali rodziny i nawet całej gospodarki. Jak słusznie zauważa Paul H. Dembinski gotowanie zupy też ma wartość ekonomiczną i przyczynia się do rozwoju tzw. gospodarki domowej, która już dziś stanowi około 50% naszej aktywności.
A propos rozmów na temat pracy, dość często w dialogach między nieznajomymi w krajach, szczególnie tych bogatych, pada pytanie o to, czym się kto zajmuje? Nierzadko służy ono do szybkiej oceny, kto w tej rozmowie jest ważniejszy i czy warto w ogóle z taką osobą rozmawiać. Jest to niestety dość typowy schemat rozmów w środowiskach biznesowych np. przy tzw. networkingu. Z rozmaitych znajomości, które w swoim życiu zawarłem, najmniej trwałe okazały się właśnie te biznesowe. Można powiedzieć, że są to raczej relacje między stanowiskami a nie osobami. Jeśli ktoś ma wątpliwości proponuję zmienić nazwę swojego stanowiska na mniej ważną lub w ogóle ją usunąć z mediów społecznościowych takich jak LinkedIn.
Rozmawiając z innymi często potwierdzają oni podobne rozczarowanie, którego często doświadcza były pracownik. Uknułem na to swoje powiedzenie, że „spadłem u kogoś z listy kontaktów”. Lubię od czasu do czasu wykonać telefon do takiej osoby, tak bez żadnego szczególnego powodu, aby zwyczajnie zapytać co słychać.
Wracając do mierników naszego rozwoju za ostatnie lata mam świadomość ułomności danych ekonomicznych, które pokazuje tylko pewien wycinek. Trudno jest o miarodajne wskaźnik pokazujące dobrostan, pojęcie nieco szersze niż dobrobyt. Część z nich, jak np. odsetek osób ze zdiagnozowaną depresją wydaje się w Polsce nieco zaniżony. Z drugiej strony według NFZ blisko 4 miliony Polaków wykupiło w 2019 roku leki przeciwdepresyjne.
Nie ulega dla mnie wątpliwości, że coraz bardziej tracimy jako społeczeństwo równowagę zatracając się w naszej pogoni za pieniądzem i w samej pracy. Nie jest to nowy problem ludzkości. R.W. Emerson żyjący w XIX wieku zauważył, że pieniądze często kosztują zbyt wiele a Sokrates w swojej mowie obronnej wygłoszonej w 399 roku p.n.e. karcił Ateńczyków za to, że troszczą się o gromadzenie bogactwa, o swoje uznanie i reputację a zaniedbują mądrość, poszukiwanie prawdy i doskonalenie swojej duszy (Apologia, Platon).
Czy zatem jesteśmy kompletnie bezsilni? Czy przez tysiące lat naszego istnienia nie wypracowaliśmy sposobów, aby radzić sobie lepiej z zachowaniem pewnej harmonii życiowej i nie dać się stale miotać naszym namiętnościom? A gdyby tak wyjść z tego schematu, w którym praca jest głównie postrzegana jako coś koniecznego, przykrego, zabierającego nam nasze siły witalne.
Ciąg dalszy nastąpi …
