12.12.2011
Niedawno widziałem na widokówce ciekawą mapkę pokazującą kontur Europy (bez byłego ZSRR i Skandynawii), wklejony w obszar w Australii.
Jest to ciekawa wizualizacja jak wielki jest to kraj. Praktycznie 100% ludności Australii żyje na jej obrzeżach porozrzucanych głównie wzdłuż wschodniego i południowego wybrzeża tej największej wyspy na świecie. Przy tak dużych odległościach rola transportu jest tu olbrzymia. Przemierzając bezkresy Australii kilka rzeczy dotyczących transportu zwróciło moją szczególną uwagę.
Tory kolejowe oraz pociągi drogowe
Wyobraźcie sobie, że w Australii, która nota bene planuje wprowadzić na terenie całego kraju (zakładam, że chodzi tylko o zamieszkałe jego części) powszechny system dostępu do internetu, funkcjonują rozmaite szerokości torów kolejowych. Co prawda na świecie spotyka się, większe i mniejsze szerokości torów kolejowych, np. w Rosji, ale zwykle dzieje się to pomiędzy krajami ze względu na uwarunkowania strategiczno-historyczne. W Australii, obok aż trzech standardów dla kolei wąskotorowych (są to sieci zwykle zamknięte) wykorzystywanych głównie do transportu trzciny cukrowej, istnieją aż trzy rodzaje szerokości torów do transportu pasażerskiego i towarowego.
Źródło: Wikipedia
Szerokość standardowa – 1,435 mm (tak jak w Polsce), sieć kolejowa w Nowej Południowej Walii (NPW) oraz część sieci międzystanowej
Szerokość wąska – 1,067 mm, głównie w stanach Queensland, Zachodnia Australia i Tasmania
Standard szeroki – 1,600 mm, głównie w stanie Victoria i Południowa Australia a także gdzieniegdzie w NPW.
Skąd taka niespójność? Chodzi o niezaspokojone ego inżynierów, którzy w rozmaitych częściach (wtedy koloniach) Australii, odpowiedzialni byli za budowę infrastruktury kolejowej. Gdy pytałem o to naszego przyjaciela z Brisbane, Witka, pracującego dla kolei w stanie Queensland, odpowiedział, że tam wybrano węższy standard ze względów oszczędnościowych. Ponieważ panowie inżynierowie nie potrafili się dogadać zamiast oszczędności jest jednak dzisiaj sporo marnotrawstwa. Aby upłynnić ruch kolejowy np. między Queensland a NSW część linii ma dodatkowy tor wewnętrzny aby mogły po nim płynnie poruszać się pociągi o węższym rozstawie.
Może dlatego obok zwykłych pociągów można spotkać na drogach tzw. pociągi drogowe czyli niezmiernie długie ciężarówki, które podobno potrafią ciągnąć za sobą nawet do siedmiu przyczep ważąc w sumie blisko 200 ton!
Driver reviver
W przeciwieństwie do niespójnej sieci kolejowej kolejna ciekawostka jest zdecydowanie godna naśladowania wszędzie na świecie. Chodzi tym, razem o tzw. “driver reviver” (czytaj: drajwer, rewajwer), czyli przydrożne punkty odpoczynku dla kierowców i pasażerów, w których można ZA DARMO, napić się kawy lub herbaty i posilić ciasteczkiem. Punkty “driver reviver” , obsługiwane są przez wolontariuszy a napoje i ciasteczka często są sponsorowane przez firmy je produkujące, np. Bushell Tea, Androtti itd.
Podróżując po świecie zwykle przy drogach oprócz znaków drogowych są ostrzeżenia o zainstalowanych radarach, o konsekwencjach szybkiej jazdy samochodem itd. Chyba nigdzie poza Australią nie widziałem ostrzeżeń dotyczących zagrożeń płynących ze zmęczenia kierowców. Tutaj te ostatnie są tak częste, że nawet jakby chciało się zasnąć za kółkiem, to się nie da .
“Twoje oczy robią się senne. Zatrzymaj się i zrób sobie krótka drzemkę”
“Mikro sen, zabija. Krótka drzemka – TERAZ!”
“Rozwiązywanie zagadek pomaga w koncentracji na drodze”
“Pytanie: Jaki kwiat jest symbolem stanu Queensland?”
itd.
Kreatywność autorów drogowej kampanii anty-nasennej jest wspaniała. Najbardziej podobała mi się seria typowych dialogów pomiędzy podróżującymi dziećmi a i ich rodzicami, rozpisana na kilka znaków przydrożnych.
Campervan za dolara dziennie
Podróżowanie przy skromnym budżecie pobudza bardzo naszą kreatywność również w kwestiach wydatków. Jak pogodzić ze sobą pozorne sprzeczności jak dalekie podróże i niskie koszty? No cóż, kiedyś był autostop. Poza tym złapanie okazji przez czteroosobową rodzinę z bagażami nie byłoby łatwe nawet wtedy. Do tego dochodzi jeszcze jedna spora uciążliwość – lejący się żar z nieba. W Australii nie ma niestety tanich chickenbusów, z których powszechnie korzystaliśmy w Ameryce Środkowej. Można za to, przy odrobinie elastyczności wynająć tanio tzw. campervan, czyli samochód będący jednocześnie małą przyczepą kampingową. Normalnie wynajem takiego cuda na kółkach kosztuje grubo ponad $100 dziennie. Firmy wynajmujące mają jednak czasem potrzebę przetransportowania swojej floty z jednego miejsca w drugie. W takim wypadku oferują one wynajem w ramach tzw. relokacji, za symboliczne pieniądze, nawet za dolara dziennie. Zdarza się też czasem, że zwracają część kosztów paliwa na danej trasie po przedstawieniu rachunków. Niesamowite, prawda!? Nie muszę chyba dodawać, że przy okazji oszczędza się też na noclegu, chyba, że komuś zależy koniecznie na tym aby zatrzymywać się na płatnych miejscach campingowych.
Aby tak podróżować, trzeba być dość elastycznym jeśli chodzi o daty oraz gotowym na rozmaite niespodzianki, jak nagłe odwołanie rezerwacji lub czekanie na samochód, który miał być dostępny o 10:00 aż do 16:00.
Co ciekawe, stosunkowo niewielu przez nas spotkanych Australijczyków zna dobrze swój kraj. Jest tak mimo dobrze rozwiniętej sieci transportu (z wyjątkiem niespójnych i drogich kolei) oraz tanich połączeń lotniczych.
Wstyd się przyznać, ale na mapie Polski jest jeszcze kilka ważnych miejsc, w których sam nie byłem, np. Suwałki czy Lublin.
Przemierzając Australijskie bezdroża_video
Cudze chwalicie,. swego nie znacie
Polecam sciane wschodnia Polski – od Bieszczadow do Mazur! Nie tylko Lublin, ale i Zamosc, nie tylko Suwalki, ale i Augustow; palace, cerkwie a przede wszystkim piekna natura.
Taki mamy plan. W kolejnym roku chcemyemy bardziej poznawać Polskę i wlaśnie będzie to wschód, od połnocy na południe 🙂
dzięki!