22.9.2011
Lekcja tolerancji na Fidżi zaczyna się od bezwarunkowej otwartości na drugiego człowieka. Szczególnie jest to widoczne wśród dzieci, które lgną do siebie bez względu na kolor skóry, urodę, ubranie. Bose stopy czy obute nie mają tutaj znaczenia.
Dla dzieci najważniejsza jest wspólna zabawa. Im więcej śmiechu tym lepiej. Nie ma tu eleganckich placów zabaw jak w Ameryce Północnej (USA, Kanada), gdzie tartan chroni kolana przed upadkiem. Nie ma parków, w których można znaleźć instrumenty muzyczne i bardzo popularne zip- line-y. Tutaj doskonałym miejscem zabaw jest plaża w trakcie odpływu oceanu. Dzieci czerpią z daru kreatywności. Z piachu robią ogromne kule i rzucają się nimi. Godzinami. Nikt się nie obraża. Wracają do domu zmęczone, spocone, wymazane błotem, a piach mają dokładnie wszędzie (najwięcej we włosach ). Innym razem wyruszają na poszukiwanie krabów, albo budują dom. Chodzą po palmach jak małpki, zrzucają kokosy i rozbijają je. Codziennie sprawdzają, co ocean pozostawił wycofując się. Zbierają muszle. Chodzą boso. Widzę ile im to sprawia radości. Są beztroskie i szczęśliwe.
W Ameryce Północnej każda wyjście na plac zabaw zaczynało się od konfliktu. Miejscowe dzieci były zazwyczaj bardzo pewne siebie. Przepychały się łokciami, próbowały narzucać swoje zasady, próbowały ustalać, kto i kiedy może zjeżdżać po linie. Chciały dominować.
Lekcji tolerancji uczą nas także dorośli Fidżiańczycy noszący swoje tradycyjne stroje. Zarówno kobiety, jak i mężczyźni, uwielbiają ubrania inspirowane tutejszą przyrodą. Dominują materiały w kwiaty, zwłaszcza orchidee i hibiskusy, gałęzie drzew i liście palm. Mają swój niepowtarzalny styl. Dodatkowo chłopcy i mężczyźni noszą coś w rodzaju spódnicy zwanej „sulu”. Nasz Wojtuś też biega w „sulu” i twierdzi, że jest super wygodne. Niestety ze względu na brak tolerancji wśród polskich dzieci nie chce pokazać się Wam na blogu.
Tutaj rodzina jest bardzo ważna. Jest w niej specjalne miejsce dla dzieci, dla starych i młodych. Wszyscy trzymają się razem, pomagają sobie nawzajem. W niedzielę modlą się wspólnie w kościele. W trakcie mszy dzieci nie są izolowane w specjalnie do tego celu wydzielonych pokojach zwanych „crying room” (pokój płaczu), gdzie mogą krzyczeć, płakać i robić co chcą, byle nikomu nie przeszkadzać. Tak jest w amerykańskich kościołach. Tutaj miejsce dzieci jest przy rodzinie. Ponieważ wszyscy siedzą na matach, maluchy mogą się na nich swobodnie bawić lub spać. Każdej niedzieli jest ich całkiem spora gromadka, która nikomu nie przeszkadza. Dzieci nie biegają po kościele, nie krzyczą, wiedzą jak się zachowywać. Tego przecież uczą rodzice!
Plus kilka filmów: