29.05.2011
No tak, było proste życie w Kostaryce i szczerze mówiąc nie spodziewałam się, że może być jeszcze prostsze w USA, że można mieć jeszcze mniej i nadal czerpać ogromną radość.
Ostatni tydzień mieszkaliśmy pod namiotem. Taki był zresztą plan. Chcemy odwiedzić najpiękniejsze parki USA. Pierwszym z nich był Grand Canyon National Park w stanie Arizona.
To, co mnie zaskoczyło tutaj najbardziej to standard campingów, które znaleźliśmy. Mam w pamięci szczególnie te w Norwegii, gdzie niemalże wszędzie były czyste łazienki, prysznice, prąd i symboliczna kuchnia. Podobne luksusy spodziewałam się znaleźć tutaj, w kraju niezwykle rozwiniętym i cywilizowanym.
Tymczasem camping, na którym się zatrzymaliśmy zaoferował nam jedynie WC, miejsce na ognisko i małe rożno stojące na kurzej stopce. Nie mieliśmy zresztą wielkiego wyboru. Miniony weekend dla Amerykanów połączony był z Memorial Day, co oznaczało zarezerwowane miejsca na bardziej „wypasionych” campingach kilka miesięcy wcześniej.
Marzenie o ciepłej herbacie chodziło nam nieustannie po głowie. Zakupiliśmy więc podręczny zestaw do gotowania składający się z dwóch garnków pół litrowych, trochę jedzenia, a w tym „polską kiełbasę” – taka nazwa produktu widniała na opakowaniu i rozpoczęliśmy obozowanie pełną gębą. Wojtuś był w raju. Dzień zaczynał od znoszenia drewna na ognisko i rożno, które rozpalaliśmy by „utostować” bułeczki (znane tutaj „bagels” z dziurką w środku i „muffins”). Jednym słowem poczuliśmy się jak w domu.
Sporo czasu w ciągu dnia poświęcaliśmy na podstawowe czynności. Ja to nazywam pielęgnacją życia. Mam na myśli organizację ogniska domowego, przygotowanie posiłków, pranie, kąpiel, noszenie wody i drewna. Samo zagrzanie wody w słońcu trwało kilka godzin :). Pewnie te kąpiele na łonie natury za prowizoryczną zasłonką, którą rozwiewał wiatr na wszystkie strony, zostaną na długo w naszej pamięci.
Zaskakująca była też temperatura. W ciągu dnia nawet 88F (około 31C), w nocy 30F (około -1C). Pierwszej nocy wszyscy zmarzliśmy. Nasze śpiwory zabezpieczały nas na 55F! Musieliśmy doposażyć nasz ekwipunek. Dodatkowa otulina pozwoliła nam spać spokojnie. W końcu było ciepło. Ciekawostka – dzisiejszego poranka znaleźliśmy zmrożoną wodę w misce i kontenerze na wodę!
Po tygodniu obozowania mam wrażenie, że Wojtuś zmienia na dobre kolor skóry. Każdego dnia staje się ciemniejszy, a niektórych części jego ciała, takich jak kolana i ręce nie można już doczyścić. Dzisiejszego poranka Ania przypominała mi „dziewczynkę z zapałkami” o rozczochranych włosach i sadzą wysmarowanej buzi :). Zastanawiam się, kiedy ostatnio tak spędzałam czas. Było to jakieś 20 lat temu, czas szkoły średniej i studiów. Przypomniałam sobie jak dobrze jest żyć tak blisko natury.
Dopisek
W Ameryce Środkowej widziałam, jak każdego dnia ludzie poświęcali swój czas i energię, by utrzymać i pielęgnować życie. Widok dzieci i staruszek noszących na plecach ciężkie drewno na opał, kobiet robiących pranie w rzece, dzieci czyszczących buty, by zarobić grosze, ludzi sprzedających na ulicy co się da, zostanie we mnie na długo. To, co stanowiło esencję życia tam, dla mnie w Polsce było smutną koniecznością. Zmiana perspektywy, odpowiedzenie sobie na pytanie „po co robię, to co robię” pomogło mi znaleźć przyjemność w wykonywaniu prostych czynności każdego dnia. Pogoń za tym by „mieć”, a nie „być” dość skutecznie przysłania nam oczy na to, co ważne i bez czego naprawdę nie da się żyć.