Nie proś świata by się zmieniał – to ty zmień się pierwszy
Anthony De Melo
Włączyłem właśnie swój telefon po 8 dniach nieużywania otrzymując jakże rzadki komunikat o drastycznym spadku mojego czasu spędzonego przed ekranem w poprzednim tygodniu. Niesamowite! Mam wrażenie, że w tzw. normalnym trybie mojego życia czas przed ekranem raczej stale rośnie. Polecam taki detox cyfrowy szczególnie w połączeniu z tym, o czym piszę dalej.
Przyszła refleksja, jak dużo czasu każdego dnia, który jest mi dany, marnuję na rzeczy nie przynoszące żadnego dobra. Podoba mi się to określenie „jest mi dany”, choć trochę trąci językiem duchownego. Okazuje się, że w języku hebrajskim podobno nie istnieje czasownik „mieć”. Zamiast tego Żydzi używają właśnie zwrotu, że coś jest im dane. Jak zmiana perspektywy z posiadania na przyjmowanie! Piękne.

A propos spędzania czasu przed ekranem od wielu lat nie oglądam telewizji i nie słucham radio, chyba, że tylko samej muzyki. Prasy też generalnie unikam a jeszcze bardziej wszelkiego rodzaju portali informacyjnych, w których już nawet nie próbuje się udawać jakiegokolwiek dziennikarstwa. Chodzi tylko, abyśmy kliknęli w kolejne sensacje typu: „W sieci zawrzało po …”, „Polska na ustach wszystkich …”, „Obejrzyj jak wspaniale mieszka Pani X i Pan Y …”, „Pani Z zaskoczyła wszystkich. Wzięła ślub w tajemnicy!”, „W latach 90. oglądały ją miliony! Co się z nią stało?”, „Wstrząsające wyznanie! Co doprowadziło do śmierci Polki?” Same wykrzykniki i znaki zapytania a pod nimi często nieistotne czy banalne informacje czy subiektywne oceny autorów tekstów uzurpujących sobie miano do mówienia m.in. w moim imieniu.
Tak działa ten biznes, którego główną walutą jest nasz czas i uwaga. A przecież to towar deficytowy, który niestety tak często bezmyślnie dajemy sobie odbierać przez innych.
Tak czy inaczej jedną z odtrutek na tę naszą rzeczywistość, w której rozmaici szarlatani walczą o przyciąganie naszej uwagi jest praktyka rozmaitych form odosobnienia, medytacji czy też modlitwy. Chodzi mi tu zarówno o pewną codzienną praktykę jak i okresowe dłuższe momenty poświęcone budowaniu swojej świadomości, refleksji czy też relacji z Bogiem.
Od jakiegoś czasu każdego roku przeznaczam 8 dni pod rząd dla swojego życia duchowego. Przybiera to postać odbywania tzw. Ćwiczeń (rekolekcji) duchowych zwanych też ignacjańskimi. Ten okres kontemplacji i refleksji w ciszy z dala od codziennych rozproszeń może się wydawać dość długi. Można powiedzieć, że to takie „marnotrawstwo” czasu, podczas którego nie zajmuję się załatwianiem przyziemnych spraw, zarabianiem pieniędzy czy ich wydawaniem czy jakąkolwiek inną formą działania poza kontemplowaniem wybranych scen z Pisma Świętego.
Ktoś może powiedzieć: jaki luksus i katorga zarazem. Tak bez telefonu, rozmów, oglądania, słuchania, surfowania? A jakie to wszystko niepraktyczne! Jakieś tam kontemplacje historii sprzed ponad 2000 lat.
A jednak uważam, że nie ma nic bardziej praktycznego niż rozwój naszej sfery duchowej. Tu wszystko się zaczyna i wszystko się kończy. W refleksji nad sobą, na swoją relacją z Nim, z ludźmi i z ziemskim przemijaniem. Żyjemy w mocno przebodźcowanym świecie i coraz trudniej łapać nam dystans do otaczającej nas rzeczywistości i nas samych. Polaryzacja poglądów, przeładowanie komunikacji skrajnymi emocjami, rosnąca otyłość, zatracanie się w rozmaitych uzależnieniach, rosnące poczucie osamotnienia … ta lista skutków naszego letargu duchowego jest dość długa.
Patrząc z tej perspektywy czymże zatem jest te nieco ponad 2% czasu w skali całego roku?! Wydaje się, że jest to dość krótki okres, w którym próbuję się przebudzić, choć na chwilę.
Wielu z nas kojarzy sferę duchową z jakąś formą pobożnych praktyk religijnych czy jakiś innych form ocierających się o dewocję. Niż bardziej błędnego. Sam Jezus wielokrotnie strofował współczesnych mu uczonych w piśmie, faryzeuszów za ich obłudę i hipokryzję poprzez skupianie się na formie a nie na sednie życia duchowego – stawaniu się lepszym poprzez czynienie dobra. Uzdrawiał zaś i lubił przebywać wśród tych, którzy zrzucali z siebie rozmaite maski zdając sobie sprawę z tego, że błądzą i pragnąc zmieniać się na lepsze.
Za mną kolejny już etap tychże rekolekcji, które tradycyjnie odbywam u Jezuitów na „Górce” w Zakopanem. O samych rekolekcjach pisałem już niejednokrotnie na tym blogu. Bogu dziękuję, że wśród swoich rocznych priorytetów jest też i ten na „zmarnowanie” 8 dni dla Niego i dla siebie zarazem. To taki paradoks duchowości. Zresztą jeden z wielu.
Tym razem odprawiałem tzw. Trzeci Tydzień poświęcony bardzo trudnej tematyce Męki Jezusa. Trochę się tego bałem, jadąc na te rekolekcje. Tyle razy już słyszałem czy czytałem o tych wszystkich wydarzeniach związanych z drogą Jezusa od jego namaszczenia w Betanii, poprzez Ostatnią Wieczerzę, rozmaite sądy i Drogę Krzyżową do momentu Ukrzyżowania. Wiele z tych bardzo drastycznych scen oddaje bardzo realistycznie film „Pasja” Mela Gibsona. Uczucia, które wywołuje przechodzenie choćby tylko jako widz, obserwator, uczestnik (zalecana metoda kontemplacji ignacjańskiej poprzez zanurzenie się w kontemplacji w daną scenę biblijną), są bardzo trudne. Ból, przerażenie, wstyd, udręka. Ciężki kaliber! Niby nic odkrywczego, ale porusza za każdym razem, jak okrutni potrafimy być dla innych. Ale czy świat się jakoś zmienił od tamtego czasu? Ktoś, szczególnie mniej wrażliwy duchowo, mógłby powiedzieć: nic nowego – Męka jak Męka. Było minęło.

A jednak przy tym kolejnym rozważaniu przez osiem dni w ciszy i będąc offline tych trudnych doświadczeń Jezusa i Jego najbliższych odkryłem piękno i praktyczność jakie kryje się na każdym etapie Drogi Krzyżowej. Myślę, że to piękno jest przesłaniem uniwersalnym bez względu na wyznawany światopogląd.
To, że nasze życie jest generalnie pasmem cierpienia, nie ulega wątpliwości. Cierpią biedni, bogaci i ci pośrodku. Często próbujemy temu zaprzeczać rzeczywistości zakładając rozmaite maski, co niestety jeszcze bardziej pogłębia to cierpienie. Doświadczenie pandemii jest sporym katalizatorem cierpienia na całym świecie. Bankrutujące firmy, ludzie tracący pracę, majątki, zdrowie, życie. Ludzie starsi cierpiący na coraz większe osamotnienie. Niestety wielu z nas jeszcze bardziej pogrąża się w swoim cierpieniu reagując na nie w sposób typowy, do którego jesteśmy przyzwyczajeni od zawsze.
Męka Jezusa może się wydawać dość abstrakcyjnym i odległym historycznie i kulturowo doświadczeniem od naszych czasów. A jednak kontemplując poszczególne jej etapy doznałem olśnienia i zachwytu. Jezus uczy nas na każdym etapie swojej drogi na Golgotę, jak możemy zmniejszać spiralę zła i zamieniać cierpienie na coś dobrego.
Wszystko zaczyna się od namaszczenia stóp Jezusa drogocennym olejkiem (równowartość całorocznej pensji rolnika) przez Marię Magdalenę i typowej dla nas reakcji apostołów obnażających ich chytrość i zazdrość. Jezus docenia jej hojność i gani udawaną troskę apostołów o biednych. Potem jest scena „walki o stołki” między nimi, kto będzie bliżej Niego siedział w Królestwie Bożym. Wypisz, wymaluj dzisiejsza rzeczywistość człowieka i pokorna lekcja służenia innym poprzez gest umycia stóp przez Jezusa.
W popularnym obecnie serialu na Netflixie „New Amsterdam”, nowy dyrektor szpitala nieustannie zadaje swojemu zespołowi pytanie „Jak mogę pomóc?” Taki właśnie model najbardziej skutecznego przywództwa promował już 20 wieków temu Jezus. Nic dziwnego, że w serialowym szpitalu w Nowym Jorku zaczyna się dziać coraz więcej dobra. Tak. Dobre przywództwo ma znaczenie.
Tych praktycznych zastosowań do dzisiejszego życia z postawy Jezusa na różnych etapach Jego Męki jest naprawdę wiele.
Wierzę, że wszyscy z nas niezależnie od tego jak jesteśmy religijni mamy głęboką potrzebę stawania się lepszym i czynienia dobra. Innymi słowy tęsknimy za tym, aby pogłębiać swoją duchowość. Jak mawiał Św. Ignacy z Lojoli ze sferą duchową jest dokładnie tam samo jak z każdą inną. Jeśli chcemy widzieć jakiekolwiek postępy musimy po prostu regularnie ćwiczyć.
PS.
Kilka cytatów, które mnie ostatnio poruszyły:
Patrz na siebie z dystansu a na Jezusa z bliska.
Nasze życie nie potrzebuje ciągłego organizowania lecz zrozumienia.
O wiele więcej kłopotów przysparzali Jezusowi ludzie, którzy uważali się za autentycznie dobrych. Pierwszy nawrócił się dobry łotr.
Prawdziwe szczęście nie ma swojej przyczyny. Jest nieuwarunkowane. Takie są właśnie dzieci. My, dorośli, nie doświaczamy go, bo tworzymy sobie różne złudzenia.
Niczego nie trzeba dodać ale tylko odrzucać.
Negatywne uczucia są w tobie, nie w otaczającej ciebie rzeczywistości. Nie trudź się, by ją zmieniać.