Trasa: Azofra – Redecilla del Camino
Dystans: 26 km (Razem 169 km)
Noc w nieogrzewanym schronisku parafialnym okazała się nie taka zła. Założyłem na siebie prawie wszystko, co miałem w plecaku i było mi dość ciepło. O chłodzie przypominał tylko zimny czubek nosa i para z ust. Henry i Hiro też dość dobrze znieśli ten nocleg. Po dobrym śniadaniu w miejscowej restauracji czas było wyruszyć.
Dziś niedziela. Najbliższe większe miasto, Santo Domingo de la Calzada, oddalone było o około 15 km. Jest tam bardzo piękna katedra z interesującą historią i jedną sporą osobliwością. Jest też w niej pochowany Św. Dominik de la Calzada. To nie ten, który założył zakon Dominikanów, lecz patron pielgrzymów do Santiago. Według przewodnika niedzielna Msza Św. miała być o 13:00. Trzeba zatem iść dość dobrym tempem aby zdążyć na czas.
Około 12:00, po dojściu do kolejnego wzniesienia, ujrzeliśmy kolejne malownicze miasto, nasz pierwszy cel. Katedra w Santo Domingo wydawała się dość blisko, ale dojście do niej z tamtego wzniesienia zajęło nam prawie kolejną godzinę. Przed samym miastem dogoniliśmy Hiro i wspólnie doszliśmy do kościoła na 5 minut przed rozpoczęciem Mszy Św. Mimo, że obaj moi towarzysze nie są katolikami postanowili ze mną pójść na Mszę Św. Jak miło.
Osobiście bardzo lubię atmosferę w kościołach latynoskich. Ten, mimo, że kastylijski, trochę mi ją przypominał. Ładny śpiew chóru, rozluźnione twarze ludzi, ministranci wiercący się, jakby po nich chodziły mrówki. Jednak najbardziej urzekł mnie ksiądz sprawujący Eucharystię. Miał w sobie luz, swobodę a jednocześnie niezwykle skupienie. Kazanie, które było skierowane do dzieci, a przez to w 100% zrozumiałe przeze mnie, głosił z pasją i broń Boże nie z kartki. W najważniejszym momencie Mszy Św., w trakcie Przeistoczenia, skupienie, z jakim wypowiadał słowa Jezusa z Ostatniej Wieczerzy, było przejmujące. Miałem wrażenie, że to wszystko udzieliło się też moim kompanom. Na marginesie, jest to naprawdę miłe uczucie, kiedy można w pełni uczestniczyć we Mszy Św. w obcym języku. Różaniec odmawiam na przemian po polsku i po hiszpańsku, więc z modlitwami lokalnymi jestem na bieżąco.
Na koniec ksiądz spojrzał na mnie i zapytał czy ja i koledzy jesteśmy pielgrzymami. Gdy skinąłem, dodał specjalne Błogosławieństwo dla pielgrzymów. Po zakończeniu poszedłem do zakrystii podziękować oraz z prośbą o pieczęć w paszporcie. Było szczególnie warto. Pieczątka zawierała w sobie pewną osobliwość związaną z tym właśnie kościołem, tj. kury i kurnik.
Rzeczywiście na przeciw grobu Św. Dominika jest kurnik z żywymi kurami. Zresztą sami zobaczcie film.
Legenda związana z kurnikiem głosi, że Św. Dominik ocalił życie (skracam historię celowo) pewnego młodego pielgrzyma niesłusznie osądzonego i powieszonego w mieście. Gdy sędzia, jedzący akurat pieczoną kurę na obiad, dowiedział się o cudownym uratowaniu wisielca zażartował, że jest on tak żywy jak danie na jego talerzu. W tym właśnie momencie kura na talerzu ożyła. Na pamiątkę tego wydarzenia w kurniku kościelnym przechowywane są od XV w. żywe kury i kogut. Rotacja zwierząt jest raz na miesiąc.
Po Mszy Św. poprosiłem sympatyczne parafianki o polecenie restauracji. Była tuż, tuż. Zjedliśmy obiad tym razem we trójkę. Przy okazji potwierdziłem u źródła, że Japończycy jadają sushi głównie palcami i tylko dodają wasabi i sos sojowy bez imbiru. Zawsze mnie to ciekawiło.
Namówiliśmy Hiro, aby kontynuował z nami marsz do kolejnego miasta. Zawsze będzie miał trochę bliżej do celu. Po pożegnaniu się z nim i wzajmnym życzeniu Buen Camino, poszliśmy jeszcze 4 km dalej wychodząc po dwóch dniach wędrówki z regionu winnic La Rioja.
Wychodząc z regionu La Rioja. Film
Znowu jesteśmy w mieście, gdzie jest głucho i ciemno. Dochodząc dosłownie do drzwi schroniska lunęło jak z cebra. I jak tu nie wierzyć w Opatrzność!?
Albergue otworzyła nam pani, którą wezwałem dzwoniąc pod nr tel. na drzwiach. Generalnie jest ok. Znowu mamy schronisko tylko dla siebie. Kupiliśmy od pani makaron i sos pomidorowy. Widząc nasze sympatyczne miny wyciągnęła jeszcze dla nas cztery zrobione i zamrożone nóżki kurczaka, frytki i zamrożoną bagietkę. Wszystko gratis od firmy. Henry to przyrządził ekstra. Nie ma niestety WiFi więc proszę Was o cierpliwość w oczekiwaniu na kolejny wpis.
P.S.
Jeśli się zastanawialiście, gdzie zimują bociany, to spotkałem ich sporo po drodze.
Medytacja VI. Jeśli chcesz, to możesz. Mogę, ale czego chcesz?
Jeśli zechcesz, możesz mnie oczyścić
Mk 1, 40
Dzisiejsza Ewangelia niedzielna zawiera to trochę dziwne pytanie czy prośbę trędowatego do Jezusa. Ksiądz, o którym wspominałem powyżej, mówiąc dziś do dzieci, zachęcał też aby odwrócić to pytanie, od strony Jezusa do człowieka … Mogę. Czego chcesz zatem …?
No więc czego chcę, czego chcesz … ale tak naprawdę? Zwykle nie nazywamy tak właściwie tego, co tak naprawdę chcemy. Pragniemy, pieniędzy, wygranej na loterii, dobrej pracy, męża, żony itd. Ale co za tym stoi? Zatem czego tak naprawdę pragnę? Tego tego jednego, żeby nie komplikować tematu.