Trasa: Pampeluna – Puente la Reina
Dystans: 28 km
Pierwszy etap wędrówki za mną. Dzień zacząłem od wizyty w pięknej katedrze w Pampelunie licząc na to, że tam dostanę tzw. Credencial, czyli paszport pielgrzymi, który przyda mi się w czasie całej wędrówki i w Santiago de Compostela.
Tak się też stało. Miła, starsza pani zaprowadziła mnie do zakrystii, gdzie kościelny wyciągnął z szafki nowiuteńki credencial i przystawił mi w nim pierwszą pieczątkę.
Idąc do i z Katedry podziwiałem urodę startego miasta Pampeluny. To tutaj na początku lipca odbywają się słynne na cały świat gonitwy przed bykami, tj. San Fermin. Pewnie nie jest to wtedy dobry czas na pielgrzymowanie, gdyż miasto jest pełne turystów. Teraz generalnie są pustki. Idąc głównym placem przykuwa moją uwagę obecność jednej z restauracji mojej firmy, marki La Tagliatella. Szkoda, że jest tak wcześnie i jest jeszcze zamknięta. Zjadłbym coś dobrego. Przeczuwam podświadomie, że dobre jedzenie nie będzie mi dane przez najbliższe tygodnie. Z drugiej strony, może i dobrze, bo bym za dużo zjadł i ciężko byłoby wspinać się po górach. Dzisiejszy etap, choć nie ekstremalnie długi, będzie miał trochę przewyższeń.
Czuję, że mimo lekkiego przeziębienia wszystko mi dziś sprzyja. Jeszcze krótkie zakupy jedzenia, śniadanie i wyruszam energicznie w kierunku południowo-zachodnim. Po drodze obchodzę wielką cytadelę, która przywołuję jeszcze jedno ważne wydarzenie z historii miasta. Około 500 lat temu w czasie oblężenia miasta przez wojska francuskie został ranny jeden z dzielniejszych rycerzy hiszpańskich w owym czasie. To doświadczenie oraz długie leczenie i rekonwalescencja były momentem wielkiego nawrócenia tego człowieka, który jakiś czas później założył Zakon Jezuitów i został po śmierci ogłoszony świętym. Mowa tu o Św. Ignacym z Loyoli. To ten sam człowiek, który stworzył też ignacjańskie ćwiczenia duchowe, o których pisałem w jednym z wcześniejszych wpisów. Ciekawe, że nasze drogi się znowu krzyżują.
Po obejściu cytadeli widzę już charakterystyczne znaki oznaczające szlaki Św. Jakuba, które prowadzą do celu mojej wędrówki, tj. Grobu Św. Jakuba w Santiago de Compostela. Tym znakiem jest charkterystyczna muszla. Jak ktoś lubi przegrzebki, zwane też małżami Św. Jakuba, to właśnie w takich muszlach się one rozwijają.
Gdy już obieram właściwy azymut wychodząc z miasta, na horyzoncie wyłania się pasmo gór pokrytych śniegiem, które będę musiał dziś przejść. Mimo zimna pogoda jest super. Słoneczko, lekki wiatr w plecy. To chyba jakiś pirenejski halny mnie popycha do przodu.
Po kilku kilometrach zaczynam iść już pod górę i czuję, że mimo zimna muszę zdjąć jedną warstwę bo się „grzeje pod maską”. Idąc szlakiem, przez wsie i domostwa uderza mnie pustka. Gdzie są wszyscy ludzie? Czy był jakiś atak nuklearny? Na szlaku też nie ma nikogo poza kilkoma miejscowymi, którzy albo idą sobie na spacer z pieskiem albo biegają i pozdrawiają mnie serdecznym Buen Camino.
Po ponad 2 godzinach marszu docieram na szczyt Alto del Perdon, czyli góry przebaczenia (770 n.p.m.). Szlak jest generalnie w dobrym stanie. Trzeba tylko uważać miejscami na spore błoto, śliskie kamienie lub miejscowe oblodzenie. Mówi się, że po osiągnięciu tego szczytu przez pielgrzymów otrzymują oni odpuszczenie swoich grzechów, a przez to duchowe zdrowie na resztę wędrówki.
Rzeczywiście schodząc ze szczytu czuję jakąś większą lekkość. No ale nie oszukujmy się z tym odpuszczaniem grzechu. Tu nie ma żadnej magii, tylko są potrzebne konkretne działania. Pan Bóg jest konkretny i tego samego oczekuje od nas. Nie ma co liczyć wyłącznie na tzw. spowiedź powszechną. Trzeba się od czasu do czasu przyglądnąć trochę lepiej swojemu życiu i pewne rzeczy wypowiedzieć z żalem i dobrym postanowieniem i zadośćuczynieniem na głos.
Ciekawe, że np. w wielu firmach ludzie dość powszechnie akceptują tzw. ocenę roczną robioną przez przełożonego. Z drugiej strony dla wielu tzw. wierzących niepraktykujących myśl o spowiedzi często jest im odległa. Można jeszcze, jak na Zachodzie, chodzić do psychoterapeuty, choć też to nie wystarczy, aby leczyć swojego ducha.
Wracając na szlak uderza mnie poczucie, że Bóg mi stale towarzyszy. Ponieważ jest wtorek odmawiam Tajemnice Bolesne Różańca i co widzę po drodze w trakcie rozważania Ukrzyżowania …. cierniste krzaki. Ponieważ jest sporo błota muszę jedną ręką trzymać te ciernie z dala od siebie, aby nie porwać sobie kurtki. Przypadek? Nieeee. On tu jest. Kolejne dowody będą na trasie.
Po blisko 3,5 godzinach zrobiłem krótki postój aby znaleźć coś do jedzenia w plecaku. Wszystko po drodze pozamykane. W Polsce mamy pod tym względem dużą wygodę. Zawsze można znaleźć otwarty jakiś sklep ogólnospożywczy i bar. Tu między 14 a 17:00 głucha cisza. Siesta w środku zimy. Na szczęście moja wytrzymałość też dotyczy niejedzenia przez dłuższy czas.
Krótko przed 15:00 myślę o tym żeby odmówić Koronkę do Miłosierdzia w godzinie Jego śmierci i … wyłania się przede mną ławka a przed nią drzewo i figura maryjna. Jest 14:58. Nie żartuję. Czy jest to przypadek? Coś za dużo tych przypadków.
Fizycznie taki trekking nie jest dla mnie szczególnym wyzwaniem dzięki mojemu dobremu wytrenowaniu wytrzymałościowemu. Obawiam się tylko jednego – odcisków. Czuję, że od schodzenia z gór zaczynają mnie trochę „palić” stopy. Oby to nie był początek pęcherzy. Pewnie i tak mnie to nie ominie.
Po około 4,5 godzinach czystego marszu docieram do miejsca swojego pierwszego pielgrzymiego noclegu w Puente la Reina. Po okazaniu swojego Credencial i zapłaceniu 5 EUR dostaję pryczę w wieloosobowym pokoju. Ku memu zaskoczeniu jest w nim już zakwaterowanych kilka innych pielgrzymów. Podejrzewam, że wiele z tych twarzy będę widział na trasie lub w schroniskach po drodze.
Medytacja I – Pokój Boży zamiast troski
Słowo jakie sobie wziąłem dziś na medytacją pielgrzymią to jeden z moich ulubionych fragmentów z Listu do Filipian:
O nic się już zbytnio nie troskajcie, ale w każdej sprawie wasze prośby przedstawiajcie Bogu w modlitwie i błaganiu z dziękczynieniem! A pokój Boży, który przewyższa wszelki umysł, będzie strzegł waszych serc i myśli w Chrystusie Jezusie
(Flp 4, 6-7)
W tym tekście szczególnie przykuwa moją uwagę sformułowanie „zbytnio” oraz „pokój Boży”.
Kiedy wiadomo, że coś jest robione „zbytnio”, zadawałem sobie pytanie? Nie mam na to żadnej mądrej definicji. Mam natomiast całą listę spraw, które robię zbytnio. Podoba mi się ta droga aby moją „zbytnią troskę” zamienić na prośbę z dziękczynieniem. Wiadomo, że od zmartwień to tylko zmarszczki i wrzody. Od razu przychodzi mi na myśl inny fragment z Ewangelii Mateusza o zbytnim troszczeniu się:
Dlatego powiadam wam: Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, o to, co macie jeść i pić, ani o swoje ciało, czym się macie przyodziać. Czyż życie nie znaczy więcej niż pokarm, a ciało więcej niż odzienie? (…)
Kto z was przy całej swej trosce może choćby jedną chwilę dołożyć do wieku swego życia?
(Mt 6, 25, 27)
Wracając do fragmentu z Filipian jest i ta obietnica. „Pokój Boży”, który przewyższa wszystko inne, a szczególnie moje często rozbiegane myśli i wieczne zamartwianie się. Co za wspaniała perspektywa? Troskę zamienić na pokój Boży… To moje pragnienie.