15.08.2013
Według rozmaitych badań wykorzystujemy w naszym życiu niewielki odsetek naszego potencjału. Choć brak jest wśród znawców tego tematu jednomyślności ogólnie uważa się, że jest to tylko niecałe 10-15% naszych możliwości. Kiedy usłyszałem o tym po raz pierwszy nie bardzo chciałem w to uwierzyć. Jak to możliwe, aby 90% naszego potencjału było „zamrożone” gdzieś w naszych mięśniach i mózgu? Po latach obserwacji własnego rozwoju oraz innych ludzi doświadczyłem słuszności tej prawdy w praktyce. Gdyby mi ktoś powiedział 6 lat temu, że będę na przykład w stanie pokonać dystans Ironman’a (3,86 km pływanie, 180,2 km rower, 42,2 km bieg), a następnie w ciągu kilku lat poprawię swój łączny czas o 2 godziny, trudno byłoby mi w to uwierzyć.
Za mną kolejny start w zawodach Ironman, tym razem w Zurychu i jego malowniczych okolicach. Mimo, że pogoda nie dopisała (było chwilami 37 C w cieniu), i ze względu na zbyt wysoką temperaturę wody był zakaz używania pianek neoprenowych w pływaniu (bez pianki jestem około 20 min wolniejszy) start mogę zaliczyć do udanych. Nota bene było to też mój pierwszy skończony Ironman, w którym nie potrzebowałem pomocy medycznej po przekroczeniu mety. Widać, że doświadczenie i nauka nie idą w las.
Więcej zdjęć z zawodów_klinkij link
Gdy zaczynałem swoją przygodę z triatlonem 5 lat temu, w Polsce mało kto się tym sportem interesował. Teraz, na samych zawodach w Zurychu, Ania doliczyła się około 30 Polaków. Choć to tylko marny niecały jeden procent wszystkich startujących, jest znaczący postęp. W moim pierwszym Ironmanie w Lake Placid byłem jedynym reprezentantem swojego kraju.
Zamiast opisywać swoje kolejne doświadczenia i odczucia startowe dziś chciałem napisać kilka słów o samej motywacji i refleksjach około startowych.
Ostatnio wpadł mi w ręce śmieszny artykuł, który był jednocześnie świetnym odzwierciedleniem moich własnych uczuć w tej dziedzinie. We wspomnianym tekście zebrane było 20 rozmaitych humorystycznych potwierdzeń na to, kiedy tak naprawdę jest się Ironmanem … Tak, nie wystarczy ukończyć tylko samych zawodów . Oto kilka moich ulubionych.
Kiedy żaden z Twoich przyjaciół nie chce już z Tobą trenować
Kiedy wydajesz więcej na rower niż na swój samochód
Kiedy masz w szafie więcej ubrań sportowych, niż do pracy
Kiedy Twoją wodą kolońską jest chlor basenowy
Kiedy na widok ładnego jeziora (wg mnie jakiegokolwiek) pojawia się myśl, że chętnie by się w nim popływało
Wielu ludzi pyta mnie dlaczego zajmuję się tak wyczerpującym sportem. Nie mam na to jednej odpowiedzi. Poza tym moja motywacja do tego sportu ewoluuje przez ostatnie lata. Kiedyś chodziło bardziej o ukończenie zawodów i usłyszenie tego magicznego zawołania „You are an Ironman”. Potem pojawiły się myśli, tak jak w wielu innych dziedzinach życia, aby zrobić to jeszcze lepiej, szybciej itd. Wiadomo! Ambicja ludzka nie zna granic. Dziś jestem na takim etapie, że mam tak naprawdę większą radość z samego przygotowywania się i całorocznej dyscypliny treningowej, niż z samego startu. Poprawianie rekordów życiowych jest gdzieś w tle, ale w żadnym razie staram nie utożsamiać się z tym zbytnio. Robiąc takie rzeczy, łatwo stracić poczucie równowagi, której kwintesencją w pewnym sensie jest ten sport. Chodzi w końcu o to, aby uzyskać pewną równowagę sportową pomiędzy trzema różnymi dyscyplinami sportu. Przy tym wszystkim trzeba też pamiętać o tym aby się mądrze odżywiać, nawadniać i jednocześnie myśleć o swoim i innych bezpieczeństwie. Jazda rowerem z górki ponad 80 km/h może się różnie skończyć. Dla mnie Ironman i triatlon jest ciekawym i inspirującym hobby ale nie byłbym w stanie poświecić dla niego innych rzeczy w moim życiu jak rodzina, praca oraz pozostałe pasje.
Jednym z najlepszych testów równowagi dla mnie jest to, czy cały czas czerpię z tego autentyczną radość z tego i czy przypadkiem nie wpadam w pychę. To ostatnie, to niestety dość łatwa pułapka. Niestety, często idzie ona w parze z rozmaitymi osiągnieciami życiowymi, czy to w sporcie, biznesie, ba … nawet w sferze duchowości. Często, kiedy osiągam jakieś kolejne sukcesy, włącza mi się na szczęście „pychomierz”. Tak łatwo jest wpaść w samo zachwyt, zwłaszcza wśród wielu innych ludzi oddających mi podziw lub zapatrzonych w samych siebie i swoje osiągnięcia.
Sport, tak jak życie, uczy pokory i sprowadza nas na ziemię. Można opowiadać różne dyrdymały, chwalić się tym czy tamtym. Jeśli jednak nie podejdzie się solidnie do treningu i nie dostanie pomocy „z Góry” czy też szczęścia, to nie wykorzystamy w dużej mierze naszego potencjału.
W aktywności ludzkiej jest coś, co tylko z pozoru wydaje się nie mieć do końca sensu. Im bardziej jesteśmy aktywni i to z podkreśleniem na rozmaite dziedziny życia (Broń Boże nie mówię tutaj o ciągłej pogoni i pracoholizmie), tym mamy więcej sił na większe wykorzystywanie swojego potencjału. Ta zależność działa też mocno w drugą stronę. Wystarczy się rozleniwić, a wtedy nagle opadamy z sił i nic nam się nie chce robić itd.
Zachęcam Was zatem do tego aby zadać sobie uczciwie pytanie ile ze swojego potencjału i talentów wykorzystuję na co dzień. Aby dodać sobie zachęty i odwagi w śmiałym wykorzystywaniu swoich możliwości, wzorem tradycji skoczków spadochronowych i wszystkich skaczących z dużej wysokości, krzyknijcie „Geronimo!” i do dzieła.
Gratulacje pasja to czysta energia, którą warto mieć w życiu. Mam nadzieję, że i mi się uda usłyszeć magiczne zdanie „You are an Ironman” 🙂