29.10.2011
Mamy szczęście przebywać w Nowej Zelandii w dość szczególnym momencie dla tego kraju. Nie wiele jest takich miejsc na ziemi, gdzie miłość do jednego sportu byłaby tak wielka jak tu. Chodzi oczywiście o rugby.
Miejscowa drużyna, tzw. All Blacks (Cali Czarni) po 24 latach ponownie zdobyła w zeszłą niedzielę mistrzostwo świata w turnieju, którego przez ponad 6 tygodni była gospodarzem. Trzeba przyznać, że w finale mocno męczyła się z Francją, czego dobitnym dowodem jest końcowy wynik, 8:7. Dzięki niezwykłemu splotowi okoliczności udało mi się na żywo zobaczyć 4 tygodnie wcześniej mecz, czy jak to w rugby się mówi – test, obu tych drużyn w fazie grupowej. Słowa z mojego pierwszego wpisu na temat Nowej Zelandii okazały się prorocze. Był to przedwczesny finał, który wtedy NZ wygrała zdecydowanie.
Aż dziwne, że w ciągu 24 lat istnienia rozgrywek mistrzostw świata, NZ zdobyła tytuł tylko dwa razy. All Blacks mają z każdą z drużyn rugby, z którą grali, najlepszy bilans testów na świecie. Ich przewaga w rankingu na drużyny numer 1 na świecie jest miażdżąca. W turniejach mistrzowskich to zresztą często Francja eliminowała ich z dalszych rozgrywek.
Ta miłość do rugby udzieliła się Wojtusiowi i mnie. W ramach zajęć sportowych często biegamy podając sobie w charakterystyczny sposób jajowatą piłkę. Po obejrzeniu wielu test-meczów turniejowych wszyscy łącznie z dziewczynami poznaliśmy dogłębnie zasady tej ciekawej gry. Może uda nam się bardziej rozpropagować w Polsce.
Eh, aż się chce zawołać za miejscowymi …
Go All Blacks!!