2.8.2011
Ostatnio coś nie piszę, nie ćwiczę, mało czytam. Nie mam ochoty. Długo śpię, z przyjemnością leżę godzinami na plaży. Miałabym ochotę zakopać się w ciepłym piasku i wygrzewać swoje zmarznięte kości (pogoda nas nie rozpieszcza; czerwiec, lipiec i początek sierpnia są naprawdę chłodne 16C – 19C). Żałuję nawet, że nie jestem misiem, który co roku zapada w sen na kilka miesięcy, by przetrwać zimę. Zmartwiłam się tym. Może wpadłam w „dołek”, zgubiłam rytm? W mojej głowie pojawiają się stare znajome głosy: „Hej marnujesz swój cenny czas. Jak to można tak leżeć i leżeć”. Przez moment pomyślałam, że może to już starość albo depresja. A może po prostu umysł i ciało chcą odpocząć I niczym się nie zajmować.
Nieoczekiwanie przychodzi do mnie Leń, który najpierw wywołuje złe skojarzenia. Leniuch i Nierób nie wróżą przyszłości. Po stoczeniu wewnętrznej bratali dociera do mnie, że to właśnie On pomaga mi zachować życiową równowagę, a ja robię wszystko by nie pozwolić Mu zaistnieć. Czuję się jak odkrywca Ameryki. Po co walczyć z Leniem? Przecież możemy się zaprzyjaźnić. Po kilku latach intensywnej pracy można trochę poleniuchować. Powiem więcej, nawet trzeba! Przypominam sobie słowa mistrza Lao-tzu „Ćwicz nierobienie, a wszystko się ułoży”. Więc ćwiczę!
Wokół mnie tętni życie. Ludzie biegają z pieskami po plaży. Moje dzieci rozpiera energia. Ania tańczy, Wojtuś śpiewa, Tuszek (czyli duży Wojtek) regularnie biega. Non stop są w ruchu. Dzieciom wystarczy, że porządnie się wyśpią i naładowane dobrą energią zaczynają dzień od nowa. Pędzą z wiatrem.
Wczoraj zatrzymaliśmy się na campingu w stanie Oregon położonym na pięknych wydmach niedaleko Florence. Poszliśmy na spacer. Dzieci jak zwinne małpki wdrapywały się i zsuwały w dół piaskowej góry. Wojtuś i Ania opanowały nową umiejętność zjeżdżania po wydmach na specjalnej desce (sand board). Kilka godzin bez wytchnienia. A ja, no cóż. Zaprzyjaźniam się z Leniem.
Video: